niedziela, 28 października 2012

Sportowe rozliczenia.

IO! IO! IO! Jakie zwierzę tak robi?
Oczywiście macie rację - osioł. Troszkę zapóźniony temat, ale miejmy nadzieję- w miarę obiektywnie, mianowicie tak. Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 1974, Wembley. Nie... Jeszcze nie. Igrzyska Olimpijskie - tak. Wielka feta, ale nie ta, która cieszy większość rockmanów i gwiazd hip-hopu. Święto. Nie mam też na myśli tego greckiego sera, bo nie wiem jak się go robi. Swoją drogą przypomina trochę mozarellę, ale chyba czymś się różni. Czymś po za nazwą oczywiście. 205 krajów z całego świata ile ich jeszcze jest, nie mam pojęcia. Ale obstawiam przynajmniej ze 300. Zacznijmy od początku, czyli ceremonii otwarcia. Była bardzo brytyjska. Z klasą i pompą. Pokazali się z możliwie najlepszej strony, ale co mówiła opinia świata? Nic nie powiedzieli o zbrodniach kolonizacji... Ale jednocześnie wyglądało to jakby cała literatura dziecięce była brytyjska i jakby cały światowy postęp zależał od nich. A przynajmniej od którejś z ich kolonii. W końcu mieli w pewnym okresie ćwiartkę świata, a pojedynczemu człowiekowi czasem ciężko ćwiartkę pizzy zjeść. Oni ćwiartkę świata mieli. Oczywiście szpanowali nie tylko literaturą, ale też i wkładem w popkulturę, nie zapominajmy jednak, że Anglików nie lubimy, odwrócili się od jedynie słusznej wiary katolickiej, wygrali z nami na Wembley, mimo, że mecz powinien być przerwany przez kałuże(chcieliśmy im zrobić chyba to samo na narodowym) i oczywiście popełniali zbrodnie w koloniach(pokażcie mi kraj, który wchodzi na terytorium innego i jest grzeczny i nie gwałci ani nic) tak czy siak oczywiście był Rowan Atkinson, grający świetny koncert i James Bond skakał na spadochronie z Królową Matką(błąd, skakał z Królową Elżbietą II, a przynajmniej kimś za nią przebranym, Królowa Matka to jej matka). Bo gdybyśmy my organizowali IO to byłoby normalnie po bożemu, msza i nie ważne, że byłyby tam reprezentacje z kilku krajów o odmiennych poglądach i przemówienie prezydenta i pielgrzymka i martyrologia z malutkimi kawałkami zbrodni
smoleńsko-katyńskiej ućkanej jak rodzynki w serniku(nie wiadomo po co i na co komu) zwłaszcza i znicz olimpijski wyglądałby jak wielki stos(dobrze, że nie książek), choć na tych IO znicz był bardzo według idei olimpijskiej. Pamiętacie, każda reprezentacja miała część znicza, która dopiero po złożeniu w cały znicz została podpalona, bardzo w idei olimpijskiej, ale nadal ich nie lubimy, bo są źli(powody już podałem). Udało nam się zdobyć zamierzone 10 medali, choć z pewnymi problemami. Za to naszym paraolimpijczykom(pozdrawiamy Pana Mikke) udało się zdobyć 31. I co to znaczy? Że nasi uszkodzeni są i tak bardziej chętni i zdolni do walki niż Ci pełni. Może tak być, może być też tak, że nasi olimpijczycy mieli gorszą bazę szkoleniową niż Ci z innych krajów. Czyli Paraolimpijczycy mają lepszą? Równie możliwe jak to, że kiedyś się zdekomunizujemy. Albo raczej kiedy się zdekomunizujemy nasi sportowcy będą mieć normalną bazę szkoleniową, ale czy naprawdę jest tak źle? Czy naprawdę nadal nie jesteśmy zdekomunizowani? Nikt od dawna nie podniósł tego tematu, więc może się zdekomunizowaliśmy... Wracając do sportu, to przez moje ambiwalentne podejście do letnich IO nie oglądałem ceremonii zamknięcia. Ale nasi piłkarze dokonali przełomu, po raz pierwszy w historii...Przegrali z Estonią. Dobrze, że teraz jesteśmy na dobrej drodze, bo za niedługo zastanawialibyśmy się, czy uda nam się "wcisnąć" 1:0 z San Marino. Wiecie co...Ta notka jak ją zaczynałem pisać jakoś po IO miała być pomstą i tragizmem, a teraz po tym całym czasie okazuje się, jesteśmy w stanie pokazać coś w piłce nożnej. Co prawda nie zamknęliśmy dachu i nam stadion zamieniło w basen, ale powtórzyliśmy wynik z...Wembley. 1:1. I idziemy w dobrym kierunku. Czas pokaże, czy uda nam się go dłużej utrzymać.