piątek, 9 listopada 2012

Fenomen beczkookiej ryby.

Barrel-eye fish - beczkooka ryba. Co to znaczy, że jest beczko-oka? Ma oczy jak beczki? Takie wystające na boki, w kształcie walców? Oczy złożone, zbudowane z mniejszych, podłużnych oczu, jak deski w beczce? Czy ciągle przewraca, z angielskiego robi barrel roll oczami? Pół strony B5 i same pytania... Ja sobie taką rybę wyobrażam jako jakąś Żabnicę, z takimi wielkimi oczami, w kształcie beczek. A, może jako taką rybę-wędkarza, polującą na nurków z oczami-beczkami wiszącymi nad głową. Wabi tymi swoimi oczami nurków i połyka ich w całości, bo jest olbrzymia. A ma te oczy zmimikrowane(trudne słowo) na beczki z odpadami, których nurkowie w obronie środowiska będą szukać i je wyławiać. Tak trochę z innej beczki. Miałem ostatnio strasznego "smaka" na rybę. Jakimś bocznym torem myślenia dotarłem przez ryby, głowonogi, aż do stawonogów i do myśli, czemu "stawonóg" ma tak wąski zakres znaczeń? Przecież i ja i krowa i pająk i świnia i Ty, drogi czytelniku mamy nogi i mamy w nich stawy. Rozumiem, że pająki są najprostszymi istotami, mającymi nogi i w nich stawy, ale...
A swoją drogą wyobraźcie sobie mieć w nodze staw, ale jako zbiornik wodny. Nie wiem po co i na co to komu, ale fajnie by to wyglądało. I biorąc pod uwagę właściwości fizyczne wody nie psułyby się tak często te stawy. Ale ciężko byłoby je zmieścić w nodze. Albo w ręce. Czy kark jest stawem? Z jednej strony zapewnia mobilność, ale nie jest zbudowany jak na staw przystało. Nie porasta go Tatarak. Swoją drogą go oglądałem, ale mi się nie podobał za bardzo. Wspomnienia Jandy, po zmarłym mężu, kamerzyście. Jakimś sławnym z tego co pamiętam. Ale ja ten film jakoś w liceum oglądałem, czyli przynajmniej dwa lata temu. O ile mnie pamięć i umiejętność rachowania nie myli. Jak dawno nie mówiłem i nie słyszałem o rachowaniu... Pamiętam, że czasem w bajkach postacie mówiły "porachuję Ci wszystkie kości". Swoją drogą, krąży po internecie taka plotko-anegdota niby ktoś napisał do profesora Miodka zapytując, czy zwrot "porachuje" jest poprawny. Profesor odpisał, że jak najbardziej, ale kulturalniej jest powiedzieć "już czas Panowie". Taki to podobno jest z niego kawalarz. Żartowniś. Trefniś. Mam nadzieję, że to ostatnie to synonim dwóch poprzednich. Albo mówiąc inaczej, że zakresy znaczeń tych trzech wyrazów pokrywają się wzajemnie. I będą takie małe wyraziki. Z tego pokrywania. Dla ludzi, którzy zgubili mój tok myślenia, pokrywa się czasem krowy, owce, świnie, klacze. Żeby miały potomstwo. Żeby mieć mięso, konia, wełnę, więcej wełny, albo kebab. Z baraniny. Albo Kibyny. Też są z baraniny. Takie karaimskie pierożki. Chyba smaruje się je bulionem, a na pewno przed hipotetycznym usmarowaniem bulionem robi się w nich taką małą dziurkę na wierzchu, a po obu tych czynnościach piecze się je. Od tej dziurki z tego co pamiętam pochodzi nazwa. Ciasto drożdżowe, całkiem smaczne, ale ja jadłem z wieprzowiny. Ponoć to coraz popularniejsze. Pewnie, któraś z restauracji z kuchnią kresową, a jest takich kilka w Krakowie je serwuje. To możecie skonfrontować zdanie z rzeczywistością i sprawdzić czy to prawda. Ostatnio na zajęciach z filozofii(ale to hipsterskie) dyskutowałem(liśmy?) o tym, że kiedyś z "nośnik" prawdy uznawano zgodność myśli z rzeczywistością, a teraz się mówi o zgodności zdania z rzeczywistością. Czemu nagle przestaliśmy cenić myśl jako nośnik prawdy? Bo nie zostały wypowiedziane, a co za tym idzie nie można tego sprawdzić, bo nie umiemy czytać sobie w myślach? Bo jedno mówisz, ale pomyśleć możesz coś zupełnie innego? Niby jest to jakiś wyznacznik, ale czemu nagle przestaliśmy sobie tak po prostu ufać i wszystko musimy sprawdzać? Rozumiem krytycyzm i empirię, ale... Może po prostu myśl jest cicha i nie wiadomo co ktoś myśli? Sprowadza się to trochę do braku możliwości sprawdzenia myśli, bo jak już mówiłem nie umiemy czytać naszych myśli nawzajem. Myśli często są prawdziwsze od zdań, bo sami na pewno widzicie, że czasem nawet bardziej myślicie to co chcecie niż to mówicie, bo presja społeczeństwa jest tak silna, że chcąc się utrzymać w nawiasie(jakby to co było w nawiasie było nie ważne)społeczeństwa musicie powiedzieć, coś co jest wbrew wam. Musicie konformizować. Wypadałoby już chyba użyć zwrotu "konkludując", albo "kończąc", tylko nie wiem za bardzo jak. To napiszę: Ia! Ia! Cthulu fthagn!

niedziela, 28 października 2012

Sportowe rozliczenia.

IO! IO! IO! Jakie zwierzę tak robi?
Oczywiście macie rację - osioł. Troszkę zapóźniony temat, ale miejmy nadzieję- w miarę obiektywnie, mianowicie tak. Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 1974, Wembley. Nie... Jeszcze nie. Igrzyska Olimpijskie - tak. Wielka feta, ale nie ta, która cieszy większość rockmanów i gwiazd hip-hopu. Święto. Nie mam też na myśli tego greckiego sera, bo nie wiem jak się go robi. Swoją drogą przypomina trochę mozarellę, ale chyba czymś się różni. Czymś po za nazwą oczywiście. 205 krajów z całego świata ile ich jeszcze jest, nie mam pojęcia. Ale obstawiam przynajmniej ze 300. Zacznijmy od początku, czyli ceremonii otwarcia. Była bardzo brytyjska. Z klasą i pompą. Pokazali się z możliwie najlepszej strony, ale co mówiła opinia świata? Nic nie powiedzieli o zbrodniach kolonizacji... Ale jednocześnie wyglądało to jakby cała literatura dziecięce była brytyjska i jakby cały światowy postęp zależał od nich. A przynajmniej od którejś z ich kolonii. W końcu mieli w pewnym okresie ćwiartkę świata, a pojedynczemu człowiekowi czasem ciężko ćwiartkę pizzy zjeść. Oni ćwiartkę świata mieli. Oczywiście szpanowali nie tylko literaturą, ale też i wkładem w popkulturę, nie zapominajmy jednak, że Anglików nie lubimy, odwrócili się od jedynie słusznej wiary katolickiej, wygrali z nami na Wembley, mimo, że mecz powinien być przerwany przez kałuże(chcieliśmy im zrobić chyba to samo na narodowym) i oczywiście popełniali zbrodnie w koloniach(pokażcie mi kraj, który wchodzi na terytorium innego i jest grzeczny i nie gwałci ani nic) tak czy siak oczywiście był Rowan Atkinson, grający świetny koncert i James Bond skakał na spadochronie z Królową Matką(błąd, skakał z Królową Elżbietą II, a przynajmniej kimś za nią przebranym, Królowa Matka to jej matka). Bo gdybyśmy my organizowali IO to byłoby normalnie po bożemu, msza i nie ważne, że byłyby tam reprezentacje z kilku krajów o odmiennych poglądach i przemówienie prezydenta i pielgrzymka i martyrologia z malutkimi kawałkami zbrodni
smoleńsko-katyńskiej ućkanej jak rodzynki w serniku(nie wiadomo po co i na co komu) zwłaszcza i znicz olimpijski wyglądałby jak wielki stos(dobrze, że nie książek), choć na tych IO znicz był bardzo według idei olimpijskiej. Pamiętacie, każda reprezentacja miała część znicza, która dopiero po złożeniu w cały znicz została podpalona, bardzo w idei olimpijskiej, ale nadal ich nie lubimy, bo są źli(powody już podałem). Udało nam się zdobyć zamierzone 10 medali, choć z pewnymi problemami. Za to naszym paraolimpijczykom(pozdrawiamy Pana Mikke) udało się zdobyć 31. I co to znaczy? Że nasi uszkodzeni są i tak bardziej chętni i zdolni do walki niż Ci pełni. Może tak być, może być też tak, że nasi olimpijczycy mieli gorszą bazę szkoleniową niż Ci z innych krajów. Czyli Paraolimpijczycy mają lepszą? Równie możliwe jak to, że kiedyś się zdekomunizujemy. Albo raczej kiedy się zdekomunizujemy nasi sportowcy będą mieć normalną bazę szkoleniową, ale czy naprawdę jest tak źle? Czy naprawdę nadal nie jesteśmy zdekomunizowani? Nikt od dawna nie podniósł tego tematu, więc może się zdekomunizowaliśmy... Wracając do sportu, to przez moje ambiwalentne podejście do letnich IO nie oglądałem ceremonii zamknięcia. Ale nasi piłkarze dokonali przełomu, po raz pierwszy w historii...Przegrali z Estonią. Dobrze, że teraz jesteśmy na dobrej drodze, bo za niedługo zastanawialibyśmy się, czy uda nam się "wcisnąć" 1:0 z San Marino. Wiecie co...Ta notka jak ją zaczynałem pisać jakoś po IO miała być pomstą i tragizmem, a teraz po tym całym czasie okazuje się, jesteśmy w stanie pokazać coś w piłce nożnej. Co prawda nie zamknęliśmy dachu i nam stadion zamieniło w basen, ale powtórzyliśmy wynik z...Wembley. 1:1. I idziemy w dobrym kierunku. Czas pokaże, czy uda nam się go dłużej utrzymać.

wtorek, 17 lipca 2012

O otaczającym nas świecie.

Miała niby być o czymś innym, ale doszedłem do wniosku, że nie wiem, czy jestem w stanie podejść do tamtego tematu odpowiednio dorośle, bo nie chcę skończyć jak Wojewódzki, bo przecież samochód za 300tys, to jest fatalny koniec dla każdego człowieka. A tak naprawdę, to nie chcę być zaszufladkowany jako klaun i kretyn.

Tak się przyglądam naszemu "najlepszemu ze światów" i dochodzę do wniosku, że jeśli ten jest najlepszy, to ja wysiadam, bo coś tu jest wyraźnie nie ten tego. A może właśnie za bardzo "TEN TEGO(wiadomo co robi), mężczyźni się jakoś dziwnie ostatnio ubierają. Kiedyś widziałem dwie fajne laski idące przede mną, ale okazało się, że mają brody, tylko nie było wtedy w mieście żadnego objazdowego cyrku, a szkoda, za takie "okazy" dostałbym trochę. Ale będąc poważnym od kiedy płcie zamieniły się rolami społecznymi? Teraz homoseksualiści chcący "męskiej drugiej połówki", spokojnie mogą zostać hetero. Co mówiąc szczerze nie jest to najlepsza perspektywa, bo już nie wspominam o tym, że każdy z nich rozumie kobiety tysiąc razy lepiej, niż jakikolwiek "heteryk" zrozumie, ale to po za tym będzie też czysto liczbowo większa konkurencja. A tak po za tym, to źle się dzieje w państwie Duńskim(chciałbym, żeby to faktycznie chodziło o Danię), tą która rozciąga się między Odrą, a Bugiem, i między Bałtykiem, a Sudetami i Karpatami, wiecie o co mi chodzi? Dla co mniej domyślnych piszę. O, głód, ubóstwo, emigrację, korupcję i mobbing? Chyba tak się to nazywa...Chyba tyle. Dobra, zacznijmy od końca, bo tak lubię. Afera w PSLu, posłowie PiSu twierdzą, że było o tym publicznie wiadomo już przed euro, ale dla przeciętnego zjadacza informacji, stało się to wiadome dopiero teraz. Możliwym też jest, że Sawicki był zbyt popularny na tyle, że było o nim cicho, czyli pewno robił dobrą robotę, bo nasze media, też nie mówią o niczym dopóki dobrze to działa. Tak czy siak mógł być zbyt popularny i został delikatnie zmuszony, do odejścia, bo zagrażał pozycji aktualnego szefa partii, co mogłoby się skończyć swoistą "odwilżą" w tym dość zamkniętym światku. To go też nie do końca dotyczyło, ale uniósł się honorem i wziął całą odpowiedzialność za swoich mniej lub bardziej bezpośrednich podwładnych na siebie, postawa godna pochwały, ale może jeśli robił dobrą robotę, to premier nie powinien przyjmować jego rezygnacji. Choć, to może zmienić całą scenę polityczną w Polsce, bo PSL jest na tyle mała, że nikt się z nimi nie będzie za bardzo liczył, a jednocześnie, na tyle duzi, że wyrabiają tą przewagę konieczną do w miarę stabilnego rządzenia, a jak teraz będzie taka chryja to ludzie zapamiętają i może się to nie wyrobić w progu wyborczym, co spowoduje zupełnie inne układy i stosunki między partiami. Choć z drugiej strony do wyborów jeszcze czas całkiem spory, ze dwa lata, to ludzie zapomną. Dziwna sprawa z tym wszystkim. Co teraz? Korupcja, ona jest wszędzie, tylko u nas jest po prostu, w innych krajach ona mam białe rękawiczki, to przynajmniej tyle dobrze, że nasi nie maskują tego bardziej niż to przyzwoite, o ile można w tym wypadku mówić o jakiejś przyzwoitości, najgorsze jest to, że nie dziwię się temu zjawisku, bo jest całkowicie zrozumiałe, ktoś chce coś przepchnąć mimo pewnych niezgodności, a ktoś inny woli dobro swoje ponad społeczne. Instynkt samozachowawczy i nic więcej. Tylko oni nie biorą jednej rzeczy pod uwagę, że jeśli oni tak będą ciągle robić, to w końcu całe państwo pierdolnie i już nie będzie dobra społecznego, nad które możnaby własne przedkładać. Po za tym korupcja jest rozwiązaniem krótkofalowym, a one zawsze są skazane na porażkę. Po za tym to powoduje myślenie typu "bez kasy nic tu nie załatwię, jadę gdzieś gdzie jest lepiej"-emigrację, bo po co siedzieć tutaj, jak można wyjechać gdzieś gdzie cenią człowieka. Mam w rodzinie tokarza, tutaj zarabiał 1200 złotych, chyba już na rękę i mieszkał kątem u rodziny, wyjechał do Irlandii i mimo kryzysu nadal dobrze zarabia i kończy budować dom, ożenił się i ma synka. I znowu jest to zrozumiałe, nikt nie chce robić za bez cen, bo mu się to nie uśmiecha, po prostu. No, chyba, że są ludzie, którzy nie chcą z tych czy innych przyczyn wyjeżdżać, to dochodzimy wtedy do następnego problemu, biedy, bo jak tu zarobić coś jak wszystko trzeba załatwiać z kopertą w ręce, co totalnie blokuje możliwość rozwoju co biedniejszych z nas, bo najpierw trzeba mieć na ten nie do końca legalny wkład własny, a dopiero potem można ciągnąć zyski. Oczywiście trochę tą korupcję wyolbrzymiam, ale też często zamiast korupcji trzeba mieć po prostu znajomości "plecy", czy jak tam to zwał, dopóki nie zmienimy naszej mentalności to tak będzie. Choć z drugiej strony poprawność polityczna i strach przed posądzeniem o rasizm są równie straszne, bo w sytuacji, gdzie mamy trzech kandydatów na jedno miejsce w firmie i jest to Jan Kowalski, który jest najlepiej wykształcony z największymi kwalifikacjami i doświadczeniem na podobnym stanowisku, Marek Włóżmitu, o mniejszych kwalifikacjach, ale homoseksualista i Ubuntu M'famwe, o podobnych do marka kwalifikacjach, ale z czarnego lądu, jak myślicie kto dostanie tą robotę? Na pewno nie Jan. Choć, jeśli chcemy zwalczać rasizm, to nie powinniśmy tworzyć nadużywanych narzędzi zwalczania domniemanych szkód, a pracować nad zmianą postrzegania ludzi odmiennego koloru skóry i ich też trzeba kopnąć, żeby się rozwijali, a nie tylko grozili pozwaniem o rasizm w razie nie przyjęcia. Nawet papier toaletowy wie, że żeby żyć trzeba się rozwijać. A jak nie ma komu robić to jesteśmy głodni, bo nie dostał się do firmy przez brak pleców, albo został wygryziony przez kogoś o walorach specjalnych. A mnie mówiąc szczerze kij obchodzi jak ktoś wygląda, czy co robi w sypialni, liczy się wiedza i inteligencja. Tylko i wyłącznie. Niestety sporo ludzi woli iść na łatwiznę i szantażować pozwami o dyskryminację. Właśnie szantaż. Coś jak korupcja, ale pieniądze, czy inne korzyści płyną w drugą stronę. I znowu wszystko się sprowadza do ludzkiej mentalności. Dlaczego wolimy pójść na łatwiznę, skoro coś zdobyte w trudzie smakuje o wiele lepiej. Nie wiem, ja wolę się męczyć więc pewno zobaczycie mnie na kasie w Tesco, albo na chodniku, rzućcie coś czasem.

niedziela, 8 lipca 2012

Po EUROpejskie rozliczenia.

Z czym pytacie? Z historią, a z czym innym Polacy mogliby się rozliczać? Chyba nie z ZUSem, Fiskusem, albo Urzędem Skarbowym. Z tym jeszcze długo się nie rozliczymy, swoją drogą ostatnio gdzieś natrafiłem na cytat z Prachetta dokładnie nie pamiętam, tak czy siak chodziło mniej więcej o to, że któraś z nacji zamyka swoich polityków w więzieniach od razu po ich wybraniu, ponieważ bardzo ułatwia im to egzystencję, tylko kto wtedy rządzi? Czy są "anarcho-syndykalistyczną komuną"? Tylko po co wtedy wybierać polityków? Dobra, potrułem teraz czas przejść do innych rzeczy. Ostatnio media rozpisują się o nazwijmy to przedefiniowywaniem definicji patriotyzmu. Według nich przestaje to być pojęcie wiążące się tylko i wyłącznie z kolejnymi klęskami powstańców i martyrologią, ale zaczynamy pozbywać się naszych wszelakich kompleksów na tle "wyposażenia"(podtekst seksualny), gospodarki i stylu życia, przestajemy się czuć jak postkomunistyczny kraik na końcu świata, wracamy samopoczuciem narodowym może gdzieś w okolice Rzeczpospolitej Obojga Narodów, zanim zaczęło się wszystko psuć. Ale my to my i fajnie, że zaczynamy zdejmować tą dość niewygodną Gębę zadupia, a ile minie zanim reszta świata zobaczy, że znowu mamy śmieszny renesansowy kapelusz z piórem to chwila minie. Ostatnio szedłem koło Auditorium Maximum i ktoś mnie spytał po angielsku, gdzie tu można kupić wodę. Odpowiedziałem mu, że ma tu w okolicy trzy sklepy, i że i tak idę w tamtą stronę to go podprowadzę. Zapytał mnie skąd jestem i był bardzo zdziwiony gdy usłyszał, że jestem z Polski, bo przecież mało kto w tym kraju mówi po angielsku. Kij, że jest to język, którego spora część z młodych uczy się od wczesnej podstawówki, a ostatnio nawet i przedszkola. Był bardzo zdziwiony również tym, że uczę się tego języka od podstawówki. Ale dość już o mnie. Porozmawiajmy o Nas. Podobam się wam? A tak na serio, zanim na dobre przestaniemy czuć się gorsi "bo na zachodzie jest lepiej", to minie jeszcze wiele pokoleń, nawet jeśli to EURO coś odmieniło, to obcokrajowcom też wiele trzeba będzie czasu, zanim zaczną dopuszczać do siebie cokolwiek innego o nas niż stereotyp zamknięty w kawale "Dlaczego Rosjanie kradną w Niemczech dwa samochody? Bo wracają przez Polskę" I tu już nie tylko my jesteśmy straszni, ale i nasi wschodni sąsiedzi, którzy też nie są tacy straszni. Mieliśmy trochę zatargów między sobą, ale bywało też między nami dobrze i nie mam na myśli tylko tego przez co większość ma takie kompleksy na punkcie naszego narodowego wyposażenia, a mianowicie(wiem, że czekacie na to słowo) KOMUNY! Choć mówiąc szczerze nie mogę sobie przypomnieć niczego co by moją teorią potwierdzało, może to wina mojej pamięci, może systemu edukacji, a może faktycznie nigdy nie mieliśmy z Rosjanami dobrych stosunków od momentu rozejścia się dróg Trzech Braci. Ale z Niemcami miewaliśmy dobre stosunki, to i z Rosjanami powinniśmy takowe miewać. Tak czy siak nie mówię, że stereotypy są złe, bo sam się nimi kieruję, ale jednocześnie podchodzę do nich z dużym dystansem, bo znam stereotypy o Nas i wiem, że nie wszystkie są prawdziwe. Nie wiem czy słyszeliście/pamiętacie jak to do Australii trafił popularny w Polsce Drink: Spirytus Rektyfikowany. Wątpię, żeby ktokolwiek był w stanie ot, tak sobie popijać 98% procentowy alkohol. Z resztą do wszystkiego trzeba mieć dystans, bo inaczej traci się jakiś szerszy ogląd sytuacji i w ogóle jest kiepawo. Myślę, że sporo naszych polityków straciło do siebie dystans, nie tylko do siebie, do świata, do "wagi" własnego zajęcia. A może ja mam za niskie mniemanie o ich zajęciu. Z jednej strony wiem, że to dzięki nim to jeszcze się nie rozpadło, z drugiej nie wyglądają na przemęczających się. Może gdyby jeden z drugim czasem popatrzyli co jeden z drugim kabareciarze o nich mówią to wyszło bym im na zdrowie. Myślę, że ostatnio za mało śmiejemy się z siebie. Co do tego co mówili wszystkim znani panowie w radiu odnośnie dziewczyn z Ukrainy zarabiających u nas jako sprzątające, to mam dwie kwestie, dopóki nie mówił o gwałcie to by przeszło, tu już według mnie przeciągnął strunę zabawy stereotypem "Polaczka", bo żaden z tych obśmiewanych przez nich "Polaczków" nie posunąłby się do posunięcia żadnej z tych dziewczyn, możliwe, że poniżali by je słownie, ale trzeba wziąć pod uwagę, że nam brak odwagi, my czujemy się silni w grupach, jak każdy. Tylko nieliczni są pewni siebie nawet bez niczyjego wsparcia. A jak jest ze mną? Nie wiem, czasem dobrze się czuję w samotności, a czasem jestem człowiekiem, który potrzebuje innych ludzi, żeby im udowodnić, że ich nie potrzebuje. Jak to ładnie napisał kiedyś Prachett.

sobota, 30 czerwca 2012

Różne myśli mi się błąkają po głowie.

Tak mi się przypomniało jak znajomy wspominał, że był na marszu z okazji 11 XI rok temu (jest w jednej z tych trzyliterowych organizacji) i wspominał, że w grupie tej prawicowej organizacji zdarzyli się prowokatorzy, z którejś z lewicowych organizacji o równie radykalnym podejściu do sprawy. I tu moje pytanie "po co"? Tak bardzo chcą pokazać jaka ta organizacja jest zła? Jeśli faktycznie im tak na tym zależ to zrobiliby to grając otwarte karty, jakąś teczkę wyciągnęli(tak po prostu, po polsku), albo cokolwiek, a nie tak jak podobno SB robiło przy okazji marszów Solidarności. Przez to porównanie troszkę odwraca się optyka patrzenia. Co nie? Mówi się, że osoby o prawicowych poglądach są mniej inteligentne, ale ile jest w tym propagandy, żeby odciągnąć ludzi na lewą stronę? Bo przecież nikt nie chce być w tych "mniej inteligentnych", przynajmniej z tych, którzy mają poglądy na pokaz, a nie dla siebie. Podobno prawicowcy w ten sposób zaspokajają "poczucie bezpieczeństwa", i znam kilka przypadków, w których tak faktycznie jest, ale jest to poczucie płonne i obecne tylko jeśli mają przewagę liczebną i mogą się większą grupą nad nim słownie pastwić. Choć z drugiej strony to lewica oferuje większy "socjal" i to lewica takimi durnymi prowokacjami podbija sobie samoocenę. Tak mi się teraz pomyślało, że to co pisałem o pastwieniu się słownym, występuje pewno po obu stronach politycznej barykady, bo zawsze się znajdzie, ktoś kogo poglądy są na pokaz i nie potrafi stolerować tego, że ktoś ma inne poglądy. Dlaczego nie mogą uznać, że "my to lewica, oni to prawica, i i my i oni jesteśmy potrzebni", spróbujcie zjeść obiad tylko jedną ręką, wszystko jest bardzo trudne, albo i niemożliwe do zrobienia, tylko jedną ręką. Nawet myszkę trzeba przecież trzymać, żeby w razie czego szybko wyłączyć, dobrze wiecie o czym mówię. Wracając do tematu, we wszystkim potrzebna jest równowaga, w kosmosie, w przyrodzie i w tym burdelu zwanym polityką. Tylko dlaczego tak nie jest? Nie wiem, ale mam nadzieję, że kiedyś tak będzie. Choć jak mówi "Voluspa":"Wszystko jest łatwe w domu", tylko czy tak trudnym jest bycie wyrozumiałym i tolerancyjnym? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam.

środa, 13 czerwca 2012

O euro.

Euro, euro, sreuro kurwa! Już mi się delikatnie mówiąc to wszystko uszami wylewa. Rozumiem, że sejm przestał pracować na te 35 dni? Na pewno coś przepychają tylko obudzimy się jak zwykle z ręką w nocniku. Wiem, że to wielkie wydarzenie sportowe, ale no ile można. Choć z drugiej strony gdyby nie euro pewno bylibyśmy zasypywani doniesieniami o kolejnej "pandemii" grypy jakiegoś zwierzęcia. Czekam na Warszaw...Pfu! Łosiową grypę. Objawami będą wydęte wargi nie chęć do mięsa i poruszanie się na czterech kończynach. A po euro już wiem co będzie głównym tematem wiadomości. Problemy finansowe stadionów. W Krakowie już jest z tym problem, bo miasto praktycznie wcale nie ma kasy, a oba stadiony mają status miejskich. Jesteśmy jedynym tak podzielonym miastem. Podzielonie-zjednoczonym, bo żadna drużyna nie czuje się pokrzywdzona, a może nie tyle drużyna, co kibice i działacze, bo piłkarzy to raczej nie obchodzi, oni nie są przywiązani do stadionu jakoś bardzo. Jesteśmy miastem z rozdwojeniem jaźni. I po co? Ładny stadion jest za mały, a ten większy jest w opłakanym stanie i nic innego niż mecze się tam nie da przeprowadzić. Z resztą kto to widział stadion bez trybun na narożnikach korony, tak się tą część nad murawą chyba nazywa. A nasz koszyk Narodowy potrzebuje 70 koncertów Madonny(niestety dokładna suma ginie w mrokach internetu) rocznie, żeby wyjść na zero z kosztami utrzymania. Po co? A najlepsze, że podobno są nie u nas, ale jednak droższe stadiony. Nawet porządnej masakry nie można na tym Stadium zrobić. I to potrzeba tych 70 koncertów Madonny chyba abstrahując od potężnej powierzchni konferencyjnej i gastronomicznej jaka jest na terenie. Także Euro spoko, ale co potem?

niedziela, 3 czerwca 2012

Po pokazie słów kilka.

Napisałem po Sonisphere, to czemu by też nie teraz. Adrenalina zeszła, ogólnie odpocząłem to mogę coś skrobnąć.Pokaz się bardzo udał, bufet był świetny i tylko jedna myśl mnie męczy dlaczego to my wypełniacz czasu między jedną a drugą połową meczu piłki nożnej zgromadziliśmy największą widownię? Może przez egzotykę pokazu, banda w dziwnych strojach robiąca dokładnie to samo co można zobaczyć na dowolnej wiejskiej dyskotece-okładają się bez ładu i składu jak popadnie, to co na osiedlu, czy dyskotece jest straszne, bo jeszcze można oberwać na takim pokazie jest zachwycające i wręcz pociągające, bo po pierwsze nie ma szansy na oberwanie, a po drugie to może jest to podobny mechanizm, który ciągnął ludzi ku arenom walk Gladiatorów tylko teraz jesteśmy bardziej kulturalni, mniej rozkochani w widoku krwi i wystarczy nam tępa broń. Z resztą to był pokaz na dzień dziecka i głównie wśród nich zrobiliśmy furorę, po prostu coś niesamowitego. To było naprawdę miłe uczucie pomijając, że w tej beczce miodu jest trochę dziegciu w postaci dzieciaków, które nie zostały nauczone kultury i biorą bez pytania, albo nie chcą oddać. Ogólnie czuję się bardzo dobrze po tym pokazie, bo miło było zobaczyć te wszystkie uśmiechnięte dzieciaki.


P.S.
Notkę w piątek też dostaniecie. Czekam na jakieś sugestie odnośnie tematu następnej notki.

piątek, 1 czerwca 2012

O pewnym cytacie słów kilka

Notka, z innego bloga, którego prowadziłem, a do którego zapomniałem hasła, a próby odzyskania go, kończyły się fiaskiem. Lubię tą notkę i dlatego chcę ją przerzucić również na tego bloga.

“Czy jest postępem, jeśli kanibal używa noża i widelca” Stanisław Jerzy Lec, jest tego autorem. Teraz przyjrzyjmy się temu zagadnieniu. Z jednej strony, jest to postęp, bo jednak odżywia się w bardziej cywilizowany sposób, ale jednak, to nadal jest kanibal, ludożerca. Dochodzimy do relatywizmu, co jest ważniejsze, postęp w dziedzinie kultury jedzenia, czy to, że “nóżka z grilla” ma dla niego nieco odmienne znaczenie? Trudne pytanie, nie sądzicie? Trochę to mi też o psychomachię zachacza, czyli o walkę dobra, ze złem, o duszę bohatera, to się bodajże w Kordianie pojawiało. Ale nie odbiegajmy od tematu, za bardzo. Jeśli taki ktoś miałby umrzeć, nie jedząc nic, to jest to jeden z czynników, który wymiar osądu mógłby złagodzić, jeśli dodatkowo zjadana jednostka była, nieuleczalnie chora, stara, lub w inny sposób nie przydatna społecznie, może taki ktoś wręcz oddaje społeczeństwu przysługę. Ale ja nie nazywam się Fredzio Nietzsche, tylko Adam, nazwisko zostawię dla siebie. Ale samo jedzenie człowieka, musi być obrzydliwe, to jeszcze nie dawno była ludzka istota, tak przez wszystkich idealizowana. Wiecie, że u zwierząt nie ma odnotowanych przypadków kanibalizmu? Trochę to odejmuje nam czci, swoją drogą może słusznie, bo wcale tacy cudowni nie jesteśmy. Ale no, jednak on posługuje się nożem i widelcem, przejaw wyższej kultury. Jak coś więcej mi się na myśl nasunie, to napiszę. Na razie kończę tą notkę…Pomyślałem trochę, i wracam do pisania. Z drugiej strony jeśli kanibal zje mięso człowieka chorego na coś zaraźliwego, to sam zapadnie na tą chorobę, jak to mi pewna złota Rybka podpowiedziała. Więc może nie jest to w tym konkretnym wypadku dobre. Temat wymaga do głębszych przemyśleń, kilku “głębszych”. Powtórzenie zamierzone, bo to taka gra słowna, wiecie? Ale może jakoś spróbuję skończyć ten wpis w sposób konstruktywny. Tylko jak? Czy bawić się w moralizatora, i potępić kanibalizm, czy pochwalić ich za przejaw kultury jakim niewątpliwie jest posługiwanie się sztućcami. O, już wiem. Zakończę to, tak: Podałem wam za, i przeciw. Osąd zostawiam wam.

piątek, 25 maja 2012

O sucharkach traktat.

UWAGA! Suszy mocniej z każdą linijką.

Dlaczego kawały pewnego konkretnego konkretnego typu są uznawane za "suchary", a inne nie? Dlaczego kawał o Cinciorku, albo o ciastku wywołują tylko i wyłącznie tekst "Suchar!"?Żeby nie było nie domówień przytoczę te kawały.
Kawał o ciastku.
Ciastka leżą sobie na blasze w piekarniku.
Jedno mówi:Ale tu gorąco.
-Osz kurwa, gadające ciastko-odparło drugie.

Kawał o Cinciorku.
Wsiada kobieta z wielką walizką do pociągu, siada w przedziale. W pewnym momencie podróży, lekko uchyla walizkę, wrzuca tam cukierka i mówi:Masz Cinciorek. Ciamkciamkciamk i wypada papierek po cukierku. To bardzo zaintrygowało współpasażerów. Jeden się odzywa: To może ciastko?- Ja nie, ale Cinciorek bardzo chętnie. Ciamkciamkchrup i nic nie wypada, bo ciastka nie są w papierkach. To może kremówkę? Ja nie, ale Cinciorek bardzo chętnie. Ciamkciamkciamk i wypada talerzyk po kremówce. To może oranżady? Ja nie, ale Cinciorek bardzo chętnie. Gulgulgul i wypada pusta butelka. To może paluszka? Ja nie, ale Cinciorek bardzo chętnie. Chrupchrup, i nic nie wypada, bo paluszki nie są w papierkach. To może, wędzonego kurczaka? Ja nie, ale Cinciorek bardzo chętnie. Mlaskmlaskmlaskmlask i wypada szkielet kury. W tym momencie kobieta z walizką udała się do toalety, współpasażerowie rzucili się otwierać walizkę...A tam Cinciorek.

Sam jestem suchmistrzem, czy też Majorem Sucharskim(ostatnio awansowałem na generała). Mnie te kawały tylko i wyłącznie bawią, bo są uroczo absurdalne i głupie. Trochę jak dźwięki pierdzenia. Albo mam poczucie humoru 2 latka mając lat prawie 20, czyli za kolejny krzyżyk, będę miał poczucie humoru 3-latka? Cieszy mnie to mówiąc szczerze. Będę szczęśliwszy. Ktoś kiedyś powiedział, że suchar to dowcip zbyt inteligentny, dla większości ludzi. Może coś w tym jest, ale kłóciłbym się czy na pewno o inteligencję tu chodzi. Może raczej o pewną mieszankę inteligencji, głupoty i braku kilku klepek(o ile jeszcze się tak mówi). Wiem, że inteligencja i głupota są przeciwieństwami, więc jest się takim, albo takim, ale sucharki są tylko dla wybranych(jaśniej nie mogę), to jest "chleb wybrańców" i cieszcie się jeśli jesteście wybranymi, bo zawsze lepiej to niż być wybranym na ofiarę dżumy, a po za tym świat staje się jednym wielkim sucharem. Bo czyż nie jest sucharem, to że w KAWiArniach w ogóle podaje się piwo? Rzecz jeszcze nie tak dawno temu nie do pomyślenia. Albo, że teraz żeby być sławnym wystarczy zaszokować? Wyjdźcie pod dowolny znany pomnik na Świecie, będąc ubranymi alternatywnie i awangardowo za razem i zacznijcie pod nim defekować, albo wydalać cokolwiek. Jak ktoś wezwie policję, to powiedzcie, że to performance i sklećcie na szybko teorię waszej sztuki. Będziecie znani. Możliwe, że ktoś nawet was gdzieś zatrudni. Volaille(chyba tak się pisze francuskie Włuala). Jesteście ustawieni. Zabawne prawda? Jak ofiary klauna mordercy. Z uśmiechami wyrytymi brzytwą i wymalowanymi czerwoną szminką. Uroczy widoczek, nieprawdaż? Tu pewno odpadła większość z tych, którzy zostali po kawale o Cinciorku.
Ale wracając do tematu, to może trochę zależy od opowiadającego? Tak mi się zdaje, ale z doświadczenia wiem, że to nie ma aż tak dużego wpływu na suchość sucharka jak sam fakt jego suchości. Ale co jest w nich takiego suchego?
Przecież są zabawne. Nie zawsze jakieś bardzo inteligentne, ale jednak powodują śmiech. A może to po prostu ludzie myślą: "No, przecież nie mogę się z tego śmiać, bo to suchar nie mogę się pokazać jako ktoś kogo to bawi". Tylko dlaczego ludzie mieli by tak myśleć? "Nie wiem, nie powiem", "odpowie Ci wiatr, szemrzący wśród skał/traw/pach(nie pamiętam), odpowie Ci bracie tylko wiatr" czy jak to tam się śpiewało. Może powinna zostać zidentyfikowana nowa jednostka chorobowa, "Zespół Suchmajstra" objawiający się zrozumieniem dla tego typu żartów. Obiecuję dobrowolnie współpracować z naukowcami, żebyście Wy nie musieli. Widzicie jaki jestem dobry? A teraz dostaniecie sucharka mojego pomysłu, wykonania http://ombra656.deviantart.com/gallery/ . Mam nadzieję, że smaczny.












czwartek, 17 maja 2012

Kokokoko?

Wszyscy się rozpisują o kiepskości hymnu naszej reprezentacji, czyli o tym całym "kokoko euro spoko" w wykonaniu zespołu "Jarzębina". W ogóle kto wpadł na pomysł, żeby tak nazwać zespół? Jarzębiak wtedy pili, czy co? Możemy pisać o kiepskości melodii, ale to jest bodajże oberek, czy jakaś inna czysto ludowa melodia, a to na czym zawiesić wszystkie zebrane psy to słowa, bo jestem kimś kto posługuje się głównie słowem i nie prowadzę też video(wideo?)-bloga, żeby was uraczyć fragmentami tej melodii. Mam nadzieję, że przed, czy w trakcie czytania tego tekstu to zrobicie, bo sama melodia jest całkiem znośna. Fajna, żywa melodia, nic tylko tupnąć obcasem i przyrżnąć oberka. Ale skąd tam odgłosy gdakania? Czy jak inaczej to kokanie nazwać. Jako przeciwwagę możemy sobie postawić piosenkę reprezentacji Irlandii na to euro. Też jest melodia oparta na ich folklorze, ale jednocześnie sam zespół nie jest ubrany w narodowe stroje ludowe, czy w jakiś inny sposób "folklorystycznie", a strój mają. Nawet całkiem ładny. A nasze śpiewaczki z Janowa lubelskiego, są co nadaje im taki wręcz "ludowy" wygląd i te stroje nie są brzydkie, zwłaszcza, że są w nim jakieś pozostałości po tatarskie, ale po co się z nim tak afiszować, może posłowie powinni przyjeżdżać w strojach ludowych z okręgu, z którego są wybrani? To było ciekawe, zwłaszcza, że kilka z naszych strojów ludowych na co bardziej "nieforemnych" posłach byłoby całkiem ciekawym widokiem. Chciałbym zobaczyć prezesa którejś z polskich partii Prawicowych(najlepiej tego, który mówił, że zrobi z warszawy Budapeszt) w stroju Jacków Jabłonkowskich, opartym na stroju węgierskich huzarów. Wyobrażacie to sobie? Ja też. Ale żarty na bok. Może gdyby usunąć to kokanie i zmienić strój to byłoby to znośne, choć teksty...Chętnie przytoczyłbym cały tekst irlandzkiej piosenki, niestety jest to kolejna wersja jakiejś ichniej ludowej pieśni wojskowej, o zdradzie w jakimś oblężeniu. A tekst naszej sami sobie sprawdzicie, żebym tutaj nie musiał zapychać sztucznie miejsca. Tak czy siak to co u nich najbardziej słychać w każdej wersji, to niemalże krzyk "You`ll never beat the Irish" a u nas jest tak swojsko trochę o niczym, trochę o euro, a u nich jest taka klasyczna przyśpiewka, od której rośnie serce i gdyby to wyli przy walkach z Anglikami, możliwe, że całe były by pod sztandarem z harfą, bo to po prostu zagrzewa do walki i wspierania. A u nas? Chłopaki na murawie, albo padną ze śmiechu, albo się spalą ze wstydu jak to usłyszą. Teraz na bieżąco siedzę i słucham tej irlandzkiej piosenki na słuchawkach i ten tekst jest o tym, co my skutecznie obśmialiśmy i obrzydziliśmy ludziom, czyli, że kibice to druga drużyna, że od naszego kibicowskiego wsparcia zależy wygrana czy przegrana naszej drużyny. Teraz udało mi się gdzieś wygrzebać w internecie tekst wersji poświęcony ME 2012 tu go wklejam coby wam szukania oszczędzić, a i mnie resztę wywodu ułatwić:

"’Twas in the merry month of Było to w szczęśliwym księżycu
June from our home we started Czerwca, z domu wyruszyliśmy
Left old Eireann’s Isle, to Poland we departed Zostawiwszy starą Eire, do Polski wyruszyliśmy
Hope within our hearts. Nadzieja w naszych sercach tkwi
We can win a trophy Możemy wygrać ten puchar
We’re a part of Trapattoni’s army, Jesteśmy częścią armii Trappatoniego
Get behind the team, hear the Irish scream, Stań za drużyną, usłysz Irlandzki krzyk
C’mon you boys in green, Ireland’s bouncing back again, Chodźcie, wy chłopcy w zieleni, Irlandia podskakuje znów
We have got our Trap, the cat is in the sack, Mamy naszą pułapkę, kot jest w worku
We’ll not forget you Jack on the Rocky Road to Poland Nigdy Cię nie zapomnimy Jack na Kamienistej Drodze do Polski
One, two, three, four, five Raz, dwa, trzy, cztery, pięć
Irish eyes are smiling Oczy Irlandczyków się śmieją
Let your voices ring, Pozwólcie waszym głosom brzmieć
Trapattoni’s army, Armio Trapattoniego
Everybody sing Śpiewajmy wszyscy
You’ll never beat the Irish (x 4) Nigdy nie pokonacie Irlandczyków(x4)
Make your mother proud, inflate your plastic hammer, Uczyń swą matką dumną, nadmuchaj swój plastikowy młot
Bate your bodhrán loud and learn your Polish grammar Barabań w swój bodhrán i ucz się polskiej gramatyki
Credit union loan, sold the Opel Corsa, Pożyczka w Credit Union, sprzedany Opel Corsa
Hired a camper van, picked it up in Warsaw, Wynajęty camper, odebrany w Warszawie
Been so close before, hopes slammed in the door, Bywaliśmy tak blisko, nadzieje przytrzaśnięte w drzwiach
Now we’re back for more, we can win the battle, Teraz jesteśmy po więcej, możemy wygrać tę bitwę
C’mon you boys in green, never have we seen, Chodźcie, wy chłopcy w zieleni, nigdyście nie widzieli
Such a fearless team on the Rocky Road to Poland. Tak nieustraszonej drużyny na Kamienistej Drodze do Polski
One, two, three, four, five Raz, dwa, trzy, cztery, pięć
Irish eyes are smiling Oczy Irlandczyków się śmieją
Let your voices ring, Pozwólcie waszym głosom brzmieć
Trapattoni’s army, Armio Trapattoniego
Everybody sing Śpiewajmy wszyscy
You’ll never beat the Irish Nigdy nie pokonacie Irlandczyków
You’ll never beat the Irish Nigdy nie pokonacie Irlandczyków
You’ll never beat the Irish Nigdy nie pokonacie Irlandczyków
You’ll never beat the Irish Nigdy nie pokonacie Irlandczyków
Ireland abú. We love. " Irlandia. Kochamy.
Tłumaczenie robione w biegu, więc nie oddaje wszystkich niuansów językowych, ale ogólnie ogarniacie o co chodzi, tak czy siak chodzi mi głównie, o to, że niby i my i oni kochamy piłkę nożną, tylko, że po tekście naszego kokokoko tego nie widać, widać za to, że "Witamy gospodarzy", może nie świata, ale Europy i strasznie się tym przejmujemy, jesteśmy trochę jak gospodyni, która przygotowała wielki wystawny bankiet, a przychodzi do niej banda już podpitych i roześmianych facetów. Już o wiele lepsza jest piosenka Libera i InoRos'a. Ma fajną ludową stylizację jak to irlandzkie, świetny tekst, i porywającą melodię, która świetnie współgra z tekstem. Z resztą wróćmy do tekstu tego nad czym teraz tak pieję peany, pozwolę sobie przytoczyć tylko fragmenty:
"Stadion oszalał
Pada strzał
Cały nasz kraj wpada w szał
Futbolowy karnawał
Bo dla nas to coś więcej niż gra
Tu widać, że facet chce naszych zmotywować, jakoś ich zagrzać do walki, ale nie, nie może być tak, że wyjdziemy do walki zmotywowani, to było by nie po polsku, ciekawe, czy którzykolwiek z powstańców walczyli, bo wierzyli w zwycięstwo, czy taką martyrologię mamy w genach, czy nie możemy choć raz wyjść z motywacją typu "ale im napierdolimy, grekom zrobimy powtórkę z Termopili, Czechom z Białej Góry, a Rosjanom 1612", ale nie my musimy "wszyscy na nas liczą, musimy się dobrze spisać", trochę więcej radości by nie zaszkodziło. Nawet w kolejnej zwrotce jest podobnie:
"Ta historia pamięta nas,
Lata 74 i 82
A dzisiaj zróbmy co się da
Od morza do Podhala fala braw
Tylko biel i czerwień
Jesteśmy z wami gramy u siebie
Obojętnie co się stanie
Najważniejsze zaangażowanie
I to wszystko więcej nic,
Tym ulice żyją dziś,
Tym Europa żyje dziś" Tu mówi do nas, kibiców dajmy, dokładnie jak w tej irlandzkiej piosence, tylko my nie musimy się uczyć polskiej gramatyki(przynajmniej większość), przynieśmy bębny i tłuczmy w nie jak opętani, zróbmy wszystko, żeby zagłuszyć to nie-wiadomo-z-jakiego-wuja-wybrane Kokokoko i zagrzać naszych. Mamy szanse wyjść z grupy jeśli się zepniemy i postaramy. Tylko nasuwa się jedno pytanie z jakiego chuja zostało wybrane to kokokoko? Jak można być tak głupim, żeby nawet dla żartu na to zagłosować? Pewno ktoś mi teraz zada pytanie"A Ty na co głosowałeś?", otóż na nic, bo nawet nie wiedziałem o tym plebiscycie, ale na pewno nie zagłosowałbym na kokokoko, z drugiej strony wątpię, żeby ktokolwiek po za nami wiedział o czym jest ten tekst. Spróbujcie posłuchać jakiejś rosyjskiej, czeskiej czy słowackiej piosenki, obiecuję wam, że praktycznie nic nie zrozumiecie. Więc może to wszystko rozdmuchujemy niepotrzebnie? Moim zdaniem tak. Przyjdzie, przejdzie, zapomnimy.

poniedziałek, 7 maja 2012

O cytacie z Witkacego.

"Lepiej skończyć w pięknym szaleństwie, niż w szarej nudnej rzeczywistości i marazmie" Witkacy
Czy faktycznie?
On mógł tak mówić, był znanym, choć nie zawsze najlepiej zarabiającym artystą. Znanym głównie ze swoich wybryków, objawiających się w zachowaniu i pracach. Większość z nas gdyby próbowała żyć zgodnie z tą zasadą najpewniej skończyłaby albo w psychiatryku, albo w więzieniu, lub w jakimś wariancie pośrednim między jednym, a drugim. Bo to, że on z adresowania listów uczynił działalność niemalże eseistyczną, był gdzieś o tym artykuł w necie, niestety trudno go znaleźć, bo Witkacy podany był tam tylko jako ciekawostka w kontekście nieumiejętności Polaków w adresowaniu listów to pikuś, ale eksperymenty ze środkami psychoaktywnymi, tworzenie pod ich wpływem prac plastycznych i jeszcze notowanie w ich rogach jakie substancje dały ten efekt to lekka przesada zakrawająca z jednej strony na szaleństwo, a z drugiej strony w tym szaleństwie jest metoda, bardzo metodyczna praca mająca na celu sprawdzenie reakcji różnych używek na organizm ludzki. Bo tak to tylko na pająkach to testowali, pajęczyny po różnych narkotykach (zawsze podawanych pojedynczo) bardzo się od siebie różniły. Wracając do tematu, gdybym ja chciał skończyć "w pięknym szaleństwie", już dawno byłbym sąsiadem mojej polonistki w Babińskim. Nie żeby udało mi się tam, którąś wpędzić, po prostu mieszka blisko. Teraz mi się pomyślało, że trzeba zadać sobie pytanie czy szaleństwo w ogóle może być piękne?
Czy nauczycielka życia zna jakiegokolwiek szaleńca, który stworzył coś pięknego?
Van Gogh- kolejny, który używał ciekawych rzeczy opiaty i absynt, ponadto był faktycznie chory psychicznie. Pasuje tu też połowa dekadentów, bo chyba wyszli z założenia, że jeśli świat się kończy to czemu się nie zabawić. Choć gdzieś usłyszałem, że w każdym geniuszu tkwi szczypta szaleństwa...Czyli jeśli to stwierdzenie jest prawdziwe to cały postęp kulturalno-technologiczno-moralny jest efektem działań jednostek mniej lub bardziej niezrównoważonych psychicznie. Nikola Tesla doskonale do tego pasuje. Panicznie bał się gołębi, mył ręce co 10 minut i miał obsesję na punkcie liczby 3. Jednocześnie był geniuszem.
Stworzył mnóstwo wynalazków o części nadal tylko krążą plotki, czy legendy, bo są utajnione. Dzięki niemu mamy radio, Marconi po prostu poskładał jego wynalazki(których nie opatentował o ile mnie pamięć nie myli) do kupy. Tesla stworzył także cały(czy też tylko dał podwaliny) alternator, bez którego bylibyśmy nadal na etapie samochodów na parę, albo na korbę. Był jednym słowem geniuszem i szaleńcem. Ciągnąc dalej wątek o szaleństwie geniuszy można szaleństwo podciągnąć pod dowolne uszkodzenie psychofizyczne, czego przykładem może być Hawking, albo Savanci...Właśnie, Savanci, genialni idioci, debile, czy jak ich tam nazwiemy w potoku słów, najwłaściwiej było by jednak po prostu użyć określenia savant. Tak czy siak są to osoby z zespołem Dauna jednocześnie wykazujące wręcz niesamowite zdolności w jakiejś dziedzinie, znany jest przypadek savanta, który zna rozwinięcie dziesiętne liczby Pi do bodajże trzechsetnego, albo i dalczego miejsca po przecinku., on jest w ogóle genialny z matematyki. http://pl.wikipedia.org/wiki/Sawant Z resztą macie, poczytajcie. Ale in media res, z jednej strony Witkacy ma rację, że pięknie wygląda życiorys, który jest jak wiele fajerwerków wybuchających jeden po drugim, ale z drugiej strony nie zbudujemy na tym trwałej cywilizacji.

wtorek, 24 kwietnia 2012

O hipsterach rzecz krótka, czyli subkultury opisanie

W moim wypadku przygoda z tą hipokryzją, a może paranoją zaczęła się kilka lat temu, może ze dwa, będąc dokładnym.

Zaczęła się od obrazków w internecie przedstawiających troje ludzi ubranych jak dla mnie totalnie nie zrozumiale, dziwne wiszące bluzki u dziewczyn, szalik do garnituru i jakaś chyba sztruksowa marynarka zwieńczona kapeluszem u faceta, u całej trójki Ray Bany. A cały ten cyrk ozdobiony napisem o alternatywności i przekraczaniu jej granic przez rzeczoną trójkę.

Cała subkultura jednocześnie zarzeka się, że nie istnieje, choć wszyscy zajmują się podobnymi rzeczami oraz podobnie się ubierają(są to chyba jakieś wyznaczniki subkultury). Zajmują się byciem przeciwko komercji i byciem vintage. Zwłaszcza ich iPhony spełniają oba te kryteria.

Wracając zaś do kwestii czym są hipokryzją, czy paranoją to chyba są i jednym i drugim. Paranoją, przez wypieranie się jakoby byli subkulturą, a hipokryzją trochę z tego samego powodu co paranoją(i vice versa), ale też dla tego, że iPhony naprawdę są przecież i vintage i jak oni to mówią "undergroundowe".
Właśnie. Underground. Kolejny miernik hipsterskości. Ja z tym, że moje notki na blogu widziało może łącznie ze 345 osób jestem "undergroundowym" twórcą i myślicielem. I nic w tym złego, że szukają mało znanych autorów, ale nie widzę sensu obwoływać kogoś geniuszem tylko dlatego, że jest mało znany.
W samym hipsteryźmie można wyróżnić też jakby dwa nurty. Hipsterów zwyczajnych, którzy na pytanie czy są hipsterami odpowiadają krótko tak, lub nie(Ci przeczący są krypto-przedstawicielami drugiego nurtu). Oraz ultra, lub mniej poprawnie historycznie uber hipsterów, którzy na to pytanie odpowiadają słowotokiem, że nie dadzą się zamknąć w ramce subkultury, bo oni są: "jedyni, unikalni i niepowtarzalni.". Co jest takiego w tej w tej subkulturze, że w ogóle (nie)istnieje?
Równie dobrze ja mogę zadać sobie pytanie: Dlaczego jestem metalem? Jestem? Niby tak wyglądam, tak się zachowuję(tak mówią), ale nie czuję się metalem. Chcę się dobrze bawić i nie przejmować niczym póki to nie szkodzi nikomu. Może oni też tak chcą, tylko ich bezformowa forma zdaje się ich strasznie zniewalać, bo muszą być undergroundowi, albo stracą cały szacunek u hipsterskiej braci, jako Ci-którzy-zaprzedali-dusze-komercji.

Jeszcze dwie rzeczy mi się przypomniały. Hipsterzy chcą być naraz vintage i undergroundowi, czyli słuchają bootlegów kapel garażowych z lat 80tych. Ale! Chcą być również awangardowi i tu widzę dwa zgrzyty. Awangardowość i bycie vintage, to czysta hipokryzja i oksymoron, ale awangardowość i bycie underground również brzmi śmiesznie, bo gdyby którykolwiek wynalazca chciał być undergroundowy to oni nie mieli by swoich iPhonów. A ta druga rzecz to taki trochę poemat dygresyjny. Otóż. Żeby być hipsterem trzeba być undergroundowym, ale aktualnie wszystko co jest hipsterskie jest już wręcz mainstreamowe więc jak oni mogą być hipsterami skoro są mainstreamowi? Możemy wręcz wysunąć z tego wniosek, że wszyscy nie hipsterzy są hipsterami.

sobota, 14 kwietnia 2012

O tolerancji rzecz krótka.

Ostatnio dużo słyszę i czytam o tolerancji. A także o tolerancji dla nietolerancji. Czy nietolerancja powinna być tolerowana? Według mnie tak, ponieważ jeśli ktoś uważa się za człowieka tolerancyjnego powinien tolerować wszystko, łącznie właśnie z nietolerancją, choć z drugiej strony czy nie jest to zgadzanie się na wszystko, czy nie jest to apatia, konformizm. Tak, konformizm chyba jest właściwym określeniem tego, choć nie można się nazwać prawdziwie tolerancyjnym jeśli czegoś się nie toleruje. Ja osobiście toleruję nie tolerancję i toleruję wszystko, kilku rzeczy nie rozumiem, albo nie szanuję. Ale jest jak jest i nie w mojej mocy to zmieniać. Część z tego co toleruję jest mi ciężko tolerować, bo są to rzeczy dość sprzeczne z moim oglądem świata, ale z drugiej strony, są takie od czasu dłuższego niż spędzę na tej planecie to co mi do nich, nie wiedziałem, że jestem, aż takim konformistą, bo konformizmem jest zgadzać się na wszystko nawet jeśli coś mi nie pasuje, ale jednocześnie forma jaką przyjąłem obliguje mnie do bycia tolerancyjnym wobec wszystkiego. Forma...Czy powinienem ją tolerować? Jako, że mnie nazywają "lewak"? Przecież "lewacka" wolność zabrania mi bycia nietolerancyjnym, z drugiej strony jak wolność może czegoś zabraniać? Przecież wolność to możliwość robienia czego się żywnie podoba, póki nie robię tym komuś krzywdy. Czy byciem nietolerancyjnym robię komuś krzywdę? Niby poglądy jak karty, trzymaj przy sobie, ale jak już je wykładasz, to komuś może to zrobić krzywdę. Tylko, już odchodząc od tej metafory, "ty masz prawo mieć swoje zdanie, a ja mam prawo mieć je w dupie". Mam nadzieję, że wytrzymacie moje ewentualne błędy, liczę na jakiś odzew od was, moi czytelnicy. W końcu nie po to piszę to, żeby się wygadać, tylko dla swobodnej wymiany poglądów.