piątek, 26 grudnia 2014

Pisany vlog #1

Siadam do pisania go ponieważ zawsze lubiłem pisać. A luźne gadanie przed kamerą nigdy mi nie wychodziło, choć może zacznie. Ale nie o tym. Tu ma być o tym co ostatnio się u mnie ciekawego działo. A działo się u mnie sporo. Ale pamiętam z tego tylko jedną rzecz. To mi przywodzi na myśl wniosek, że choć na początku wszystkie wydawały mi się ważne, to największy ładunek emocjonalny był przy jednej z nich, a on spowodował, że zapamiętałem tylko tą jedną rzecz, a reszta z pamięci została wymazana.
Tą rzeczą jest obiad z wykładowcą. Otóż czas jakiś temu, ze dwa tygodnie temu, może trzy po środowym wykładzie z etyki, opuszczając salę, rzuciłem "do widzenia" w stronę naszego profesora od tego przedmiotu. "Cześć", było tym co ten starszy Pan mi odpowiedział. Zdziwiło mnie to, ale niewzruszony pomknąłem zostawić plecak w pokoju "socjalnym" dla studentów. Jest tam kanapa, dystrybutor wody, stoliki, więcej niż na korytarzu gniazdek elektrycznych i router, który dostarcza naprawdę szybkiego internetu. Tak czy siak zostawiłem tam pod ścianą plecak i pomknąłem w stronę nie jakoś bardzo odległej stołówki. Tuż za mną wychodził już mój profesor. Wiedziałem, że jada tam po wykładzie. Dla waszej możliwie dużej pełni informacji, wykład kończy się 13:40, więc pora jak najbardziej obiadowa. Dreptam dalej do stołówki, profesor za mną, dosłownie kilka kroków. Wreszcie przekraczamy drzwi stołówki. Standard: rozpiąć kurtkę, złapać tacę i stanąć w kolejce. Między pierwszą, a drugą czynnością rzuca do mnie lakonicznym, choć przyjacielskim:"Idziemy do paśnika?", odpowiedziałem mu jeszcze krótszym i wyjątkowo niezręcznym:"Tak". W kolejce, jak to w kolejce, taca w ręce i zastanawianie się co wrzucić do żołądka. Wybrałem standard. Schabowy, ziemniaki, kompot i surówka tak zwana "jesienna". Pan profesor wybrał gulasz z ziemniakami, kompot i surówkę z czerwonej kapusty. Płacę. Odchodzę od kolejki w poszukiwaniu wolnego stolika. Znalazłem. Stawiam na nim tacę, kurtkę wieszam na oparciu krzesła, siadam. Pan profesor podchodzi z pytaniem czy może się dosiąść. Czemu miałbym mu nie pozwolić? Posiłek lepiej smakuje kiedy się go dzieli z kimś, rozmowa zawsze też umila czas. Po za tym to mój profesor i nie chciałem być dla swojego dobra wobec niego nie uprzejmym.
Druga taca wylądowała po przeciwnej stronie stolika, druga kurtka na oparciu przeciwległego do mnie krzesła. Chwilę jemy w milczeniu, zagajam pytaniem o to jak to jest w końcu z etyką i jej klasyfikacją. Bo na ćwiczeniach, mieliśmy 4 nurty etyki:Relatywistyczną, Eudajmonistyczną, Antyeudajmonistyczną i czwartą grupę stanowiły kierunki, które nie w szczęściu upatrywały najważniejszej wartości dla dobrego życia. Ja kiedyś usłyszałem, że Kant był deontologiem, czyli etykiem, który wartości etycznej czynu szukał w nim samym, a nie w jego konsekwencjach, jak to czynią konsekwencjaliści. Profesor, odpowiedział mi coś, ale było to wyjątkowo mgliste i nie za wiele z tego niestety zrozumiałem. Kiedy poruszyłem tę kwestię, profesor skurczył się mocno, choć chwilę wcześniej siedział wyprostowany. Większej części rozmowy nie pamiętam. Następne i jedyne co pamiętam, że jeszcze zostało poruszone przez profesora w rozmowie to coś zupełnie nie związanego z etyką. To jego wrażenia z przyjeżdżających erazmusów. Na mój wydział przyjeżdżają studenci z Portugalii, Hiszpanii, i o czym nie wiedziałem, z Niemiec. A po za tym jeszcze z innych wydziałów mojej uczelni. Dziwnie widzieć notatki z całkami, kiedy na korytarzu dyskutuje się Kierkegaarda, Kanta, Schopenhauera, czy Mertona, albo Giddensa. To co mi opowiedział o tych zagranicznych Erazmusach profesor, to to, że Iberyjczycy uznają za "w dobrym tonie" się spóźnić i bardzo ciężko się z nimi dogadać nie przez barierę językową, a kulturową. Jedyną wspólną płaszczyzną jest bardzo silny w tamtym rejonie kult Maryjny i katolicyzm jako taki, ponieważ zawsze bardzo chcą zwiedzić miejsca, gdzie był JPII. O wiele ciekawszym zaś było to, co opowiadał o studentach z Niemiec. Mówił o nich, że są bardzo obowiązkowi, punktualni, tacy stereotypowi Niemcy. Postanowił kiedyś zabawić się ich kosztem. Zadawał im tydzień w tydzień jedną książkę do przeczytania. Czytali. Zwiększył ilość do dwóch na tydzień. Czytali. Czy może raczej przeczytywali. I wtedy zrobił rzecz z punktu widzenia studenta, barbarzyńską, kazał im czytać trzy książki na tydzień. I również wtedy udawało im się wszystkie te książki przeczytać. Choć ja bym obstawiał, że po prostu jakoś się dzielili pracą.
Tu wypadało by kończyć, choć nigdy tego nie umiałem. A mężczyznę się ponoć po tym poznaje. Tylko, że ja naprawdę nie umiem skończyć tak szybko. Ale podsumowując to jakoś, to jak widzicie trolle są wszędzie nie tylko w internecie. I często są nad wami. Wiekowo, pod względem zdobytego doświadczenia, zdobytej wiedzy. Pod każdym merytorycznie ważnym względem, a jednak jest trollem. Więc może troll to stan umysłu? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam wam.