sobota, 4 kwietnia 2015

O krytyce rzecz krótka.

Zdarzyło mi się ostatnio pozować w szkole rysunku ze względu na moje zamiłowanie do ciekawych strojów. Dwa razy stałem, dwa razy siedziałem. Ogólnie bardzo miła robota, i tak stojąc widziałem jeden z powstających rysunków. Żeby mi się nie dłużyło patrzyłem na powstający wcale ładny obraz olejny. Kiedy malowany był mój korpus zacząłem mu się coraz baczniej i baczniej przyglądać, aż doszedłem do wniosku, że coś jest z nim nie tak. Tylko, że co powiedzieć? "Coś jest nie tak z moim korpusem na Twoim obrazie?" Gdzie dokładnie znajduje się mankament? W okolicach trzymanej za pasem dłoni. I co powiedzieć: "coś jest nie tak z moją dłonią na Twoim obrazie?" To wciąż było za mało. Zacząłem się z jeszcze większą uwagą przyglądać swojej dłoni na obrazie. Kiedy już udało mi się zlokalizować cały problem jakim był światłocień w okolicy kciuka, malarka zrobiła odejście od obrazu i sama dostrzegła coś, czego zlokalizowanie zajęło mi jakieś pięć minut pozowania. Błąd oczywiście skorygowała i obraz stwarzał w oglądającym niczym nie zmącony obraz niezłego malarstwa. Mnie jednak zaczęło to coraz bardziej zajmować i pozując zacząłem z tą dziewczyną rozmawiać o moich przemyśleniach. Odpowiedziała, że już na drugim stopniu moich doprecyzowań mogłem jej zwrócić uwagę, że resztę zobaczyłaby sama. Ja jednak bałem się posądzenia o niekonstruktywną krytykę. Zacząłem się w tym miejscu zastanawiać kiedy krytyka przestaje być niekonstruktywna.

Poszedłem w tych przemyśleniach za wiedzą o polityce i wotach nieufności. Niekonstruktywne mówi"Nie chcemy tego premiera", konstruktywne mówi "Nie chcemy tego premiera, chcemy tego, którego zaraz wam przedstawimy". Więc to nie ilość uszczegółowień krytyki czyni zeń niekonstruktywną, a to czy przedstawimy jakieś rady prowadzące do rozwiązania problemu. Czy na pewno? Niekonstruktywna krytyka często potrafi coś stworzyć. Często jest tak, że jak ktoś sformułuje swoją krytykę na tych trzech wymienionych przeze mnie poziomach, to ktoś kto ma w danej sprawie większe doświadczenie znajdzie ku temu rozwiązanie. A czemu sam nie zauważył niedoróbki? Mógł nie zdążyć wypowiedzieć swojej (w jego przypadku) konstruktywnej krytyki, albo mogła ona siedzieć w jego podświadomości i dopiero zostać wydobyta przez niekonstruktywnego krytyka.

Może należy spojrzeć na nie/konstruktywną* krytykę nie w kategoriach niej samej, ale przydatności. Ciężko mi stwierdzić, czy w ogóle można postawić między tymi dwoma typami krytyki można postawić jakiś znak nierównoważności na korzyść, któregokolwiek z typów. Bo konstruktywna podaje rozwiązanie, ale może gdyby postronni słuchający tej krytyki nie usłyszeli, że należy zrobić to to i to, to może znaleźli by inny sposób, a tak górę bierze syndrom myślenia grupowego, czyli coś co socjologia definiuje jako autocenzurę, umniejszanie problemów, wzajemne wspieranie się w utrzymywaniu narzuconego przez grupę sposobu myślenia. Niekonstruktywna z kolei napotka problem w sytuacji gdy nikt z grupy nie ma żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Albo znowu pomoże im myślenie grupowe i skarcą krytykanta, że się niekonstruktywnie czepia i problemu wcale nie ma, albo się grupowo zawezmą i znajdą rozwiązanie. Jako pointę pozwolę sobie zacytować Schopenhauera, który powiedział" Postawcie szare, koło czarnego będzie białe, postawcie je koło białego, a zda się czarne".

*niepotrzebne skreślić