niedziela, 26 lipca 2015

Pisany vlog #5

Dawno nie pisałem nic lżejszego. Przyda mi się, bo błądzenie po takich metafizycznych tematach odrywa od rzeczywistości. I zauważyłem dwie rzeczy, które mi się wryły w pamięć. Otóż czas jakiś temu byłem w Raciborzu, szliśmy ze znajomymi ze sklepu, mija nas matka z dzieckiem. Niby nic szczególnego. Spacerowała w stronę sklepu, z którego wyszliśmy. Pchała wózek dość raźno, ale nie biegnąc. A jednak było to za szybko, bo oto mijając nas jej pociecha powiedziała: "Matko, nie pędź tak." Dziecko miało ze trzy lata maksymalnie, bo później to już raczej dziecko chodzi, a nie jeździ w wózku. Nie wiem, nie pamiętam kiedy przestałem jeździć w wózku. Mały wtedy byłem. Właściwie odkąd pamiętam chodzę na własnych nogach. Ale to nie o mnie tutaj mowa. Kto z was słyszał, żeby trzyletnie dziecko mówiło w taki sposób? Trzylatki fakt faktem, mówią sprawnie, ale żeby używać form, które przez dorosłych zostały zapomniane? A, przynajmniej na pewno nie są używane w mowie potocznej. Gdzie takie formy językowe się uchowały? Może ktoś mu to przeczytał w jakiejś książce? Albo sam przeczytał, bo jest nadzdolny? Może po prostu, któreś z jego rodziców w stosunku do swoich rodziców tak mówi i to podpatrzył? Nie ważne skąd przeniknęła do jego języka ta forma, dobrze to rokuje na przyszłość, jeśli tylko gimnazjum jej nie wyruguje. Bo gimnazja potrafią przenicować człowieka na drugą stronę. Sam chodziłem do takiego, które było do tego zdolne, ale o tym w osobnej notce. Drugim co mnie uderzyło jest znowu dziwny zwrot, choć w trochę mniej zaskakujących okolicznościach. Otóż stoję sobie w busie do Krakowa. Nie miałem wtedy przy sobie słuchawek, więc nie mogłem się odciąć od rzeczywistości muzyką. Pozostało mi więc stanie w upale, pocenie się i słuchanie tego co się dzieje wokół mnie. Słuchałem więc jedynego co było ciekawego. Rozmowy dwóch starszych panów. Najpierw upewniłem się, że nie rozmawiają o niczym czego słuchać nie powinienem, typu problemy zdrowotne, czy też pieniądze. Rozmawiali o dzieciństwie. Obaj panowie byli z rodzin uzdolnionych muzycznie i z muzyki żyjących. W pewnym momencie jeden z panów użył słowa "Tatulko". I to mnie zadziwiło. To jest zwrot, którego w odniesieniu do swojego ojca mógł używać Wokulski, albo dowolny prapradziadek. Ale tego słowa użył pan w wieku lat mniej więcej pięćdziesięciu. To niesamowicie ciekawe, że takie formy językowe wciąż żyją. To również bardzo fajne, bo ożywia to nasz język. Aktualnie wytwarzane formy językowe są nudne, są tak bardzo skupione na wyrażaniu silnych emocji, że już się zużyły i nie niosą w sobie żadnego ładunku emocjonalnego. Profesor Miodek w wywiadzie powiedział kiedyś: "W ogóle dzisiaj jeśli coś nie jest „mocne” lub „masakryczne” to przestaje być atrakcyjne. Żyjemy w czasach, w których wszystko trzeba podkreślić mocnym przymiotnikiem, inaczej jest bezwartościowe.". To już nie chodzi o to, że coś bez tego wzmocnienia jest słabsze, a o to, że w ogóle traci jakiekolwiek znaczenie i wartość. A jednocześnie wszystkie te wzmocnienia są wypowiadane bez jakiegokolwiek, choćby najbardziej ulotnego poczucia mocy tego wzmocnienia. Zdaje się być ten czas, w którym żyjemy przepełniony pustą egzaltacją. Przeżywający każdą najmniejszą rzecz, ale przeżywający powierzchownie. W natłoku informacji zatraciło się ich znaczenie.

https://www.facebook.com/pages/LordTytusMandarynka/449225425101644

wtorek, 21 lipca 2015

O samodzielnym myśleniu.

Tyle się słyszy i myśleniu samodzielnym, o nie zawierzaniu swojego życia autorytetom. A z drugiej strony co chwila widzimy ludzie, którzy są nam stawiani za wzór.Problem jest dla mnie o tyle poważny logicznie, że jak dla mnie nie jest możliwym myśleć całkowicie autonomicznie. Bo zanim zdamy sobie sprawę z tego, że może fajnie byłoby tak robić to nasze myślenie i tak będzie skażone myśleniem naszych rodziców i każdego kogo uważamy za wzór do naśladowania. Bardziej możliwym wydaje mi się zdanie sobie sprawy z tego, że nasze myślenie jako jednostki jest fenomenalną, czy też fenomenologiczną syntezą wszystkiego co świadomie, lub nieświadomie uważamy za ważne. Z drugiej strony mamy myślenie oparte na schemacie: "Wszystko już było. Nikt nie wymyśli nic więcej. Po co się wysilać próbując." A no właśnie dlatego, że te syntezy są jedyne w swoim rodzaju. Są fenomenami. Często nie są one jakoś bardzo odkrywcze, ale mogą tej odkrywczości nabrać. Mogę również same w sobie nie być niczym niezwykłym, ale mogą kogoś natchnąć do bycia wielkim.
Cała filozofia wydaje nam się nie być niczym odkrywczym, a jednak o tym czego dokonał Kant publikując swoje prace mówi się jako o "przewrocie Kopernikańskim", czymś porównywalnym ze sformułowaniem teorii heliocentrycznej. A Kant dokonał tylko syntezy angielskiego empiryzmu i francuskiego racjonalizmu. A teraz dla nas jest oczywistym, że dla zrozumienia zjawiska i poznania go ważne jest za równo poznanie przez doświadczenie jak i tych doświadczeń racjonalna analiza. Niby nic wielkiego, ale niesamowicie rozszerzyło horyzonty myślowe i umożliwiło powstanie kolejnych bazujących już na jego odkryciach systemów, czy też opracowań filozoficznych. Samodzielne myślenie... Ostatnio moja mama wspominała przy rozmowie ze znajomą jak to było kiedy było pierwsze w gimnazjum organizacyjne zebranie. Trzeba było zadeklarować, czy dziecko-nie-dziecko będzie, czy też nie będzie chodzić na religię. I moja rodzicielka jako jedyna wróciła z tą kartką niepodpisaną na zebraniu, bo chciała ze mną przedyskutować, czy chcę chodzić na te lekcje.
Z tego widać, że bardzo ważnym wydaje się być pogranicze woli i myślenia. Szanowanie cudzych myśli, póki nie godzą one w nas bezpośrednio, albo nie są krzywdzące dla jakiejś konkretnej osoby. Jeśli nie uszanujemy cudzej woli myślenia, poniekąd ją ograniczamy. A już Immanuel Kant powiedział, że: "Zawsze działaj podług takiej maksymy, wobec której chciałbyś aby stała się powszechnie obowiązującym prawem". Powszechnie obowiązującym, czyli oddziałującym na wszystkich. Z Tobą włącznie. Według Kanta jest również niezmiernie ważnym to, że to co jest złym uczynkiem, jest nim zawsze, nie ważne jakie są okoliczności jego dokonania. Jest to trochę wbrew jego fenomenologii, ale jednocześnie jest bardzo słusznym moralnie i etycznie ponieważ zamyka to możliwość robienia absolutnie wszystkiego: "bo ja jestem jeden jedyny w takiej sytuacji". Jest tak jak mówisz, ale jednocześnie jest bardzo wielu ludzi w podobnych sytuacjach. Są w na tyle podobnych sytuacjach, że można postawić między nimi, a Tobą znak podobieństwa. I jednak bardzo często ludzie nie naginają prawa, ani własnej godności aby sobie z tą sytuacją poradzić.
Strasznie tu moralizuję i odbiegam od tematu. W ogóle to nie powinienem był pisać "bardzo często", bo to jest takie określenie - wytrych. Niby coś określa, ale właściwie to stanowi tylko podkładkę dla moralizatora. Choć samo moralizowanie wydaje mi się być w obecnych czasach ważnym. Tylko nie moralizowanie na zasadzie "bądź dobrym", a "bądź pełnym". Odnoszę od jakiegoś czasu wrażenie, że coś takiego się podziało w ostatnich latach co odebrało jakiejś części ludzi siłę i wolę działania. Tylko jeśli człowiek ma w sobie wolę działania to będzie myślał samodzielnie, albo raczej samodzielnie syntezował wcześniej poznane fenomeny.

https://www.facebook.com/pages/LordTytusMandarynka/449225425101644

sobota, 11 lipca 2015

O woli słów kilka.

Od jakiegoś bardzo męczy mnie zagadnienie woli ludzkiej. Woli rozumianej jako motoru napędzającego życie człowieka od początku gdziekolwiek by nie był, aż do śmierci. I nie mam tutaj na myśli jej zmian wobec konkretnych jej przedmiotów, ale zmian jej natężenia i czynników, które te zmiany wywołują. Zastanawia mnie w tym wszystkim również fenomen mówców motywacyjnych. Nie mam zamiaru tutaj ich krytykować, raczej bardzo mi smutno, że w ludziach nie ma samoistnie tyle woli, że tacy ludzie są potrzebni. Ale najpierw wypadałoby, żebym opisał wolę. Jak ją rozumiem, czym dla mnie jest. Jest ona dla mnie motorem napędowym działań ludzkich mających inny cel niż utrzymanie czysto biologicznej egzystencji. I tak jak zacząłem o niej myśleć, to wyobraziłem ją sobie jako ognisko, które płonie gdzieś w człowieku. Akcje innych ludzi mogą je gasić lub rozniecać, te same akcje są również dostępne człowiekowi wewnętrznie.
Robienie różnych rzeczy ważnych dla danej jednostki z jednej strony zużywa energię płomienia, a z drugiej jej końcowym efektem jest paliwo, które z powrotem może zasilić płomień, a często nawet uczynić go jeszcze gorętszym. Wszystko się zasadza na tym jakie skutki pociągnie za sobą nasza akcja.
Konsekwencja i konsekwencje. Konsekwencja jako decyzyjność, konsekwencje jako następniki logiczne naszej konsekwencji. Konsekwencją jest również przyjmowanie tych następników z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Gombrowicz pisał o tym w swoich dziennikach, dopiero stawał się pisarzem, żeby nim w pełni zostać. Z drugiej strony Umberto Eco w jednym ze swoich felietonów wydanych w "Zapiskach na pudełku od zapałek" pisał o tym, jak zgubne może być odejście od konsekwencji. Podał za przykład zalecenie lekarza, żeby spożywać do osiemdziesięciu gram mięsa i wypijać maksymalnie jeden kieliszek wina dziennie. I całym złem w zjedzeniu dziewięćdziesięciu gram mięsa i wypicia dwóch kieliszków wina nie jest natychmiastowa śmierć, a właśnie złamanie własnej woli i obżeranie się jak poprzednio. Na pytanie czy zalecenie lekarza jest naszą wolą, spieszę z odpowiedzią, że tak. Jest. Po pierwsze dlatego, że sami z własnej woli zgadzamy się postępować zgodnie z jego zaleceniami, a po drugie dlatego, że nadrzędną jest wola życia zawarta w każdej jednostce. I nie jest to wola życia jak u Schopenhauera definiowana jako ślepy bezsensowny pociąg do odwleczenia śmierci, ale wola do egzystencji, czyli może faktycznie trochę odwleczenia śmierci w czasie, a po za tym do rozwoju duchowego i intelektualnego. Wola życia jest również konieczna dla realizacji każdej innej woli, ponieważ człowiek, żeby zrobić cokolwiek musi być żywy.
Kolejną rzeczą, która wydaje mi się ważna jest autoironia i dystans do siebie, a także świata, bo jesteśmy częścią świata innych ludzi, i sami stwarzamy swój świat poznając go, bo nie da się czegoś obiektywnie poznać. Zwłaszcza jeśli mówimy o wartościach etycznych jak dobro, piękno, sprawiedliwość, godność, szacunek, czy zło. Więc jak brać wszystko na poważnie jeśli cały świat stoi na piasku i równie dobrze może być fatamorganą. Wydaje mi się być pasującym cytat z Wittgensteina, zbiegający się również z badaniami antropologów Sappira i Whorfa, gdzie filozof powiedział, że "granice mojego języka są granicami mojego świata", a mistrz i uczeń antropologowie głoszą hipotezę o jakiejś dozie wpływu używanego przez jednostkę języka na jej sposób myślenia. Weźmy za przykład języki: polski i niemiecki. Wybierzmy słowo opisujące małe zielone owocki rosnące na niskich krzakach z kolcami. Po naszemu: agrest, może odnosi się to do agresji jakiej dokonują kolce gałęzi na nasze dłonie podczas zrywania, ale raczej jest to mało prawdopodobne. Jak się nazywa ten sam owoc za Odrą? Die Stachelbeere. Kłująca, lub dźgająca jagoda. Też myślę, że po polsku bezpieczniej go jeść.
Wracając do wątku woli. Pozwolę sobie przytoczyć przykład. Będzie jeden, będzie z mojego życia, będzie bardzo prywatny, ale nie znam ludzi, którzy to czytają więc piszę anonimowo.
Próbowałem popełnić samobójstwo dwa razy, oba były z bardzo błahych powodów, które rozdmuchałem jak szklaną bańkę, ona zaś z pomocą moich rodziców i znajomych została rozbita. Kiedy i jak to się stało? Pierwszy raz było w gimnazjum, po poprawce z matematyki w wakacje między pierwszą, a drugą klasą okazało się już pod koniec września, że będę musiał zaliczać semestr, kiedy nauczycielka mi o tym powiedziała kierowany impulsem powiedziałem nauczycielce: "Do widzenia" i skierowałem się do okna. Siedziałem na parapecie, kiedy krzyknęła "Adam!", to mnie rozproszyło, rozpłakałem się. Jakoś dałem radę. Przeszedłem przez gimnazjum, liceum. Po siedmiu latach nadeszło to znowu. Kolejny raz z podobnie błahego powodu. Miałem wtedy mnóstwo małych problemów na studiach, ciężko było mi się z kimkolwiek dogadać, chciałem się wycofać z każdej po za studyjnej formy aktywności, przyjaciele mi nie pozwolili. Tym razem z mostu Dębnickiego, ściągnęła mnie obca kobieta, dobre 10 minut stałem w samej koszulce przy 5 pięciu stopniach powyżej zera(wpadłem na pomysł, że jak wpadnę cieniej ubrany do zimnej wody to szybciej się wychłodzę w razie gdybym przeżył upadek), próbując zmusić się, żeby przeważyć się ciężarem ciała na drugą stronę barierki. Zadzwoniła na moją prośbę po karetkę, bo nie mogłem uspokoić nerwowego drżenia ciała. Sanitariusze pytali, czy coś brałem, pani Ewa, bo tak na imię mojej wybawicielce strasznie się obruszyła, że w ogóle podejrzewają mnie o to. Myślałem, że dadzą mi coś na uspokojenie i pojadą, a zawieźli mnie do babińskiego. Spytali mnie o datę. Odpowiedziałem, że 2014, a był już luty 2015. Ale szybko się poprawiłem i powiedziałem, że nie używam często daty rocznej, co jest prawdą, stąd się pomyliłem. Pani Ewa wymusiła na mnie podanie numeru telefonu do mamy, rodzice przyjechali do babińskiego. Badanie krwi w szpitalu potwierdziło, że nic nie brałem. Stojąc wtedy na moście działa się we mnie jakaś walka, o moje własne życie. Jeden głos mówił, żeby tego nie robić, że się wszystko poskłada, że będzie dobrze. Drugi mówił, że jestem beznadziejny, że nawet skoczyć nie potrafię. To był wtorek w lutym, skończyłem semestr, nawet bez większych problemów, wziąłem urlop dziekański, teraz sobie na nim siedzę i już całkiem mocno wróciłem do siebie. Stąd te wszystkie moje przemyślenia odnośnie woli człowieka. Ja moją wtedy straciłem. Moja wola życia była wtedy wolą według Schopenhauera. Ślepym, bezwolnym byciem, "bo się urodziłem i nikt od tego czasu mnie nie zabił". Mógłbym jeszcze tak lać wodę na temat swojego stanu wtedy, ale nie jest to potrzebne, bo ta linijką którą na to poświęciłem wystarczy.
A jak to wszystko cała ta wola się ma do mówców motywacyjnych i trenerów rozwoju osobistego, bo to od nich jakby nie patrzeć wyszedłem?
Otóż oni pracują na woli ludzkiej. Rozbudzają ją, sami mając z tego jeszcze więcej woli. Są jednak niestety trochę złem koniecznym. Mam tutaj na myśli, że bardzo źle jest kiedy ludzie, żeby faktycznie poczuć motywację do działań potrzebują kogoś kto cały czas jak cheerleaderka będzie za nimi stał i klepał go po plecach. Coś jest wybitnie z tym społeczeństwem nie tak. Powszechnie panujący typ woli to jednak jest ta według Schopenhauera. Co się dzieje, że mimo głoszonego "Czasu świadomego człowieka i obywatela", mamy coraz większy zanik świadomości? Wiem, że Mikołaj I powiedział, że głupim narodem łatwiej rządzić, ale teraz nie żyjemy w czasach kiedy to ma sens. A może jednak? Tylko to wpada w straszne teorie spiskowe, a po prawdzie to szkoły mają niezły program i 10 minut spędzonych w internecie może bardzo rozszerzyć naszą wiedzę na dany temat, więc czemu tak się dzieje, że ludzie nie chcą tego robić? Może czują się wyalienowani. Może przez to, że ledwo są w stanie zapewnić sobie i bliskim byt, to nie mają już siły na nic więcej, a jeśli nawet mają zarówno siłę i czas to wolą je spędzać w galeriach handlowych i przed telewizorem.

https://www.facebook.com/pages/LordTytusMandarynka/449225425101644