sobota, 11 lipca 2015

O woli słów kilka.

Od jakiegoś bardzo męczy mnie zagadnienie woli ludzkiej. Woli rozumianej jako motoru napędzającego życie człowieka od początku gdziekolwiek by nie był, aż do śmierci. I nie mam tutaj na myśli jej zmian wobec konkretnych jej przedmiotów, ale zmian jej natężenia i czynników, które te zmiany wywołują. Zastanawia mnie w tym wszystkim również fenomen mówców motywacyjnych. Nie mam zamiaru tutaj ich krytykować, raczej bardzo mi smutno, że w ludziach nie ma samoistnie tyle woli, że tacy ludzie są potrzebni. Ale najpierw wypadałoby, żebym opisał wolę. Jak ją rozumiem, czym dla mnie jest. Jest ona dla mnie motorem napędowym działań ludzkich mających inny cel niż utrzymanie czysto biologicznej egzystencji. I tak jak zacząłem o niej myśleć, to wyobraziłem ją sobie jako ognisko, które płonie gdzieś w człowieku. Akcje innych ludzi mogą je gasić lub rozniecać, te same akcje są również dostępne człowiekowi wewnętrznie.
Robienie różnych rzeczy ważnych dla danej jednostki z jednej strony zużywa energię płomienia, a z drugiej jej końcowym efektem jest paliwo, które z powrotem może zasilić płomień, a często nawet uczynić go jeszcze gorętszym. Wszystko się zasadza na tym jakie skutki pociągnie za sobą nasza akcja.
Konsekwencja i konsekwencje. Konsekwencja jako decyzyjność, konsekwencje jako następniki logiczne naszej konsekwencji. Konsekwencją jest również przyjmowanie tych następników z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Gombrowicz pisał o tym w swoich dziennikach, dopiero stawał się pisarzem, żeby nim w pełni zostać. Z drugiej strony Umberto Eco w jednym ze swoich felietonów wydanych w "Zapiskach na pudełku od zapałek" pisał o tym, jak zgubne może być odejście od konsekwencji. Podał za przykład zalecenie lekarza, żeby spożywać do osiemdziesięciu gram mięsa i wypijać maksymalnie jeden kieliszek wina dziennie. I całym złem w zjedzeniu dziewięćdziesięciu gram mięsa i wypicia dwóch kieliszków wina nie jest natychmiastowa śmierć, a właśnie złamanie własnej woli i obżeranie się jak poprzednio. Na pytanie czy zalecenie lekarza jest naszą wolą, spieszę z odpowiedzią, że tak. Jest. Po pierwsze dlatego, że sami z własnej woli zgadzamy się postępować zgodnie z jego zaleceniami, a po drugie dlatego, że nadrzędną jest wola życia zawarta w każdej jednostce. I nie jest to wola życia jak u Schopenhauera definiowana jako ślepy bezsensowny pociąg do odwleczenia śmierci, ale wola do egzystencji, czyli może faktycznie trochę odwleczenia śmierci w czasie, a po za tym do rozwoju duchowego i intelektualnego. Wola życia jest również konieczna dla realizacji każdej innej woli, ponieważ człowiek, żeby zrobić cokolwiek musi być żywy.
Kolejną rzeczą, która wydaje mi się ważna jest autoironia i dystans do siebie, a także świata, bo jesteśmy częścią świata innych ludzi, i sami stwarzamy swój świat poznając go, bo nie da się czegoś obiektywnie poznać. Zwłaszcza jeśli mówimy o wartościach etycznych jak dobro, piękno, sprawiedliwość, godność, szacunek, czy zło. Więc jak brać wszystko na poważnie jeśli cały świat stoi na piasku i równie dobrze może być fatamorganą. Wydaje mi się być pasującym cytat z Wittgensteina, zbiegający się również z badaniami antropologów Sappira i Whorfa, gdzie filozof powiedział, że "granice mojego języka są granicami mojego świata", a mistrz i uczeń antropologowie głoszą hipotezę o jakiejś dozie wpływu używanego przez jednostkę języka na jej sposób myślenia. Weźmy za przykład języki: polski i niemiecki. Wybierzmy słowo opisujące małe zielone owocki rosnące na niskich krzakach z kolcami. Po naszemu: agrest, może odnosi się to do agresji jakiej dokonują kolce gałęzi na nasze dłonie podczas zrywania, ale raczej jest to mało prawdopodobne. Jak się nazywa ten sam owoc za Odrą? Die Stachelbeere. Kłująca, lub dźgająca jagoda. Też myślę, że po polsku bezpieczniej go jeść.
Wracając do wątku woli. Pozwolę sobie przytoczyć przykład. Będzie jeden, będzie z mojego życia, będzie bardzo prywatny, ale nie znam ludzi, którzy to czytają więc piszę anonimowo.
Próbowałem popełnić samobójstwo dwa razy, oba były z bardzo błahych powodów, które rozdmuchałem jak szklaną bańkę, ona zaś z pomocą moich rodziców i znajomych została rozbita. Kiedy i jak to się stało? Pierwszy raz było w gimnazjum, po poprawce z matematyki w wakacje między pierwszą, a drugą klasą okazało się już pod koniec września, że będę musiał zaliczać semestr, kiedy nauczycielka mi o tym powiedziała kierowany impulsem powiedziałem nauczycielce: "Do widzenia" i skierowałem się do okna. Siedziałem na parapecie, kiedy krzyknęła "Adam!", to mnie rozproszyło, rozpłakałem się. Jakoś dałem radę. Przeszedłem przez gimnazjum, liceum. Po siedmiu latach nadeszło to znowu. Kolejny raz z podobnie błahego powodu. Miałem wtedy mnóstwo małych problemów na studiach, ciężko było mi się z kimkolwiek dogadać, chciałem się wycofać z każdej po za studyjnej formy aktywności, przyjaciele mi nie pozwolili. Tym razem z mostu Dębnickiego, ściągnęła mnie obca kobieta, dobre 10 minut stałem w samej koszulce przy 5 pięciu stopniach powyżej zera(wpadłem na pomysł, że jak wpadnę cieniej ubrany do zimnej wody to szybciej się wychłodzę w razie gdybym przeżył upadek), próbując zmusić się, żeby przeważyć się ciężarem ciała na drugą stronę barierki. Zadzwoniła na moją prośbę po karetkę, bo nie mogłem uspokoić nerwowego drżenia ciała. Sanitariusze pytali, czy coś brałem, pani Ewa, bo tak na imię mojej wybawicielce strasznie się obruszyła, że w ogóle podejrzewają mnie o to. Myślałem, że dadzą mi coś na uspokojenie i pojadą, a zawieźli mnie do babińskiego. Spytali mnie o datę. Odpowiedziałem, że 2014, a był już luty 2015. Ale szybko się poprawiłem i powiedziałem, że nie używam często daty rocznej, co jest prawdą, stąd się pomyliłem. Pani Ewa wymusiła na mnie podanie numeru telefonu do mamy, rodzice przyjechali do babińskiego. Badanie krwi w szpitalu potwierdziło, że nic nie brałem. Stojąc wtedy na moście działa się we mnie jakaś walka, o moje własne życie. Jeden głos mówił, żeby tego nie robić, że się wszystko poskłada, że będzie dobrze. Drugi mówił, że jestem beznadziejny, że nawet skoczyć nie potrafię. To był wtorek w lutym, skończyłem semestr, nawet bez większych problemów, wziąłem urlop dziekański, teraz sobie na nim siedzę i już całkiem mocno wróciłem do siebie. Stąd te wszystkie moje przemyślenia odnośnie woli człowieka. Ja moją wtedy straciłem. Moja wola życia była wtedy wolą według Schopenhauera. Ślepym, bezwolnym byciem, "bo się urodziłem i nikt od tego czasu mnie nie zabił". Mógłbym jeszcze tak lać wodę na temat swojego stanu wtedy, ale nie jest to potrzebne, bo ta linijką którą na to poświęciłem wystarczy.
A jak to wszystko cała ta wola się ma do mówców motywacyjnych i trenerów rozwoju osobistego, bo to od nich jakby nie patrzeć wyszedłem?
Otóż oni pracują na woli ludzkiej. Rozbudzają ją, sami mając z tego jeszcze więcej woli. Są jednak niestety trochę złem koniecznym. Mam tutaj na myśli, że bardzo źle jest kiedy ludzie, żeby faktycznie poczuć motywację do działań potrzebują kogoś kto cały czas jak cheerleaderka będzie za nimi stał i klepał go po plecach. Coś jest wybitnie z tym społeczeństwem nie tak. Powszechnie panujący typ woli to jednak jest ta według Schopenhauera. Co się dzieje, że mimo głoszonego "Czasu świadomego człowieka i obywatela", mamy coraz większy zanik świadomości? Wiem, że Mikołaj I powiedział, że głupim narodem łatwiej rządzić, ale teraz nie żyjemy w czasach kiedy to ma sens. A może jednak? Tylko to wpada w straszne teorie spiskowe, a po prawdzie to szkoły mają niezły program i 10 minut spędzonych w internecie może bardzo rozszerzyć naszą wiedzę na dany temat, więc czemu tak się dzieje, że ludzie nie chcą tego robić? Może czują się wyalienowani. Może przez to, że ledwo są w stanie zapewnić sobie i bliskim byt, to nie mają już siły na nic więcej, a jeśli nawet mają zarówno siłę i czas to wolą je spędzać w galeriach handlowych i przed telewizorem.

https://www.facebook.com/pages/LordTytusMandarynka/449225425101644

2 komentarze:

  1. Twoje pytanie: dlaczego ludzie nie chcą rozszerzać swojej wiedzy. Moja odpowiedź: a dlaczego mieli by to robić? Ok, pozostańmy przy określeniu "rozszerzanie wiedzy"- to jest właśnie motor napędowy, który jaskiniowców popychał do odkrywania czy ten śmieszny czerwony grzyb w białe kropki jest jadalny i popychał Kolumba na sam skraj oceanu, podtrzymywanego przez żółwia stojącego na słoniu. Dziarski Kolumb jednym okiem wypatrywał drogi do Indii a drugim już liczył szmalec, który obiecała mu za to Izabela Kastyjska. Dzisiaj zdobywanie wiedzy nie jest absolutnie konieczne potrzebne do przeżycia. Państwo opiekuńcze zatroszczy się o obywateli i w najgorszym wypadku umieści go w niezbyt miło pachnącym, aczkolwiek jasnym i względnie ciepłym przytułku dla bezdomnych. Od smrodu jeszcze nikt nie umarł- cytując klasyka. Aby teoriom spiskowym nadać jeszcze głębszego smaczku trzeba by wyobrazić sobie zoo, w którym opiekunowie dostarczają zwierzakom 3 razy na dzień pożywienie. Teoretycznie stada małp, szynszyli, flamingów i wombatów mają całą wieczność na to, żeby zająć się powiększaniem zdolności własnego umysłu, kontemplacją wszechświata i pisaniem wierszy. Nigdy się to jednak nie stanie a wiesz dlaczego? Bo to nie jest im do niczego potrzebne. Żreć dadzą, ściółkę wymiotą, do weterynarza zaprowadzą. I tak samo jest z ludźmi i wolną wola człowieka- ot zgnije, zmarnieje, zniszczy się w tych warunkach cieplarnianych, które mamy. Bo wolna wola hartuje się w dżungli (choćby miejskiej), na morzu, głęboko w ciemnej jaskini- a nie w supermarkecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zwierzęta to zwierzęta, nie mają tak bardzo(przynajmniej na dzisiejszy stan nauki) rozwiniętego umysłu, żeby w ogóle miały potencję do rozwoju myśli. Mnóstwo ludzi żyje w miastach i ich wola i chęć rozwoju nie istnieje zastąpiona przez tą Schopenhauerowską wolę życia jako konsekwencję bycia na tym świecie.

      Usuń