niedziela, 25 października 2015

Stereotypy i o tym jak bardzo są potrzebne.

Problem ze stereotypami jest taki, że jak się nad tym głębiej zastanowić to wszystko jest stereotypem. Nawet jeśli skonkretyzujemy coś do poziomu bimbru z Żytniej 34 w Koziej Wólce, to nadal odwołujemy się do stereotypu, bo każdy z nas pił inną butelkę i inaczej mu smakował. Stereotyp w psychologii nazywa się heurystykiem. Jest skrótem myślowym, szufladką, do której wkładamy wszystkie myśli i skojarzenia związane z danym tematem. W filozofii ta szufladka nazywa się toposem. Ewentualnie David Hume nazywał to ideą zbudowaną z wrażeń. Ta idea, topos, czy heurystyk sobie jest i tylko od jego zawartości zależy, czy jest pożyteczny, czy nie. Bo z jednej strony mamy stereotyp pracowitego Szwajcara, a z drugiej strony mamy mnóstwo szkodliwych stereotypów, których żeby nie utrwalać nie będę przytaczał.

To nie stereotypy są złe. A treści poszczególnych. Ja sam ubieram się jak metal, co przywołuje negatywne stereotypy, nadal jednak nie uważam ich za coś złego. Staram się jednocześnie zadawać im jakiś kłam pomagając ludziom. I to nie tylko przez dorzucanie się do "browarka", ludziom nota bene podobnie ubranym do mnie, tylko na przykład zagubionym turystom. Zawsze podchodzę i pomagam im znaleźć to czego szukają. Stereotypy towarzyszą nam dopóki nasza wiedza na dany temat nie stanie dosięgnie stereotypów. Póki opieramy się na stereotypach i jeszcze zawierzamy im nie zdając sobie sprawy z tego, że to są stereotypy to uniemożliwiamy sobie dostęp do prawdziwej wiedzy na dany temat. Dopiero krytyka posiadanej przez siebie wiedzy, skonfrontowanie jej z innymi źródłami daje inspiracje to dalszego czytania i zwalczenia stereotypu. Faktem jest, że biorą się z niewiedzy, ale często jest to nieunikniona niewiedza. Bo jeśli spotykamy kogoś o kim tylko słyszeliśmy, że jest z "dobrej rodziny", że studiuje prawo i udziela się w stowarzyszeniach, to przed spotkaniem z nim tworzy nam się jakiś stereotyp takiego człowieka. Trochę to przypomina oczekiwania sytuacyjne opisywane przez Cooleya. Wnioskujemy na danych nam przesłankach, że dany człowiek będzie taki, a taki. A jeśli nie dostaniemy takowych, to wnioskujemy po pierwszym wrażeniu, które definiuje nasze przyszłe kontakty z danym człowiekiem. Choć jak twierdzą badacze może ono zostać zmienione. Tak jak stereotyp może zostać zmieniony w ciągu poznawania danego zjawiska. Blogerzy to też w stereotypie ludzie łasi na dary losu, albo ludzie z jakimś tam poczuciem obowiązku. Tutaj dochodzimy do problemu, który poruszyłem na początku. Do dwoistości stereotypów, do tego, że to nie one są złe, tylko treści w nich zawarte. Zawsze trzeba się przyjrzeć dokładniej danemu zjawisku, bo inaczej można przeoczyć jakiś ważny szczegół.

poniedziałek, 19 października 2015

Wstęp do formowania

Po przeczytaniu "Ferdydurki" doszedłem do wniosku, że forma jest najgorszą rzeczą na ziemi, i że należy ją ograniczać do minimum. Tylko co jest tym minimum? Nie śmianie się na pogrzebach? Nie złorzeczenie nowożeńcom? Zachowywanie się odpowiednio do sytuacji chyba najprościej mówiąc, ale wtedy to minimum daje nam bardzo nie wiele przestrzeni osobistej na bycie sobą. Z jednej strony nie wiele, ale aż nadmiar mamy tej wolności przy takim pojęciu minimum. Przecież większość czasu spędzamy na ulicach i możemy robić tam co nam się żywnie podoba, oczywiście dopóki nie wchodzimy w konflikt z prawem. Więc czemu ludzie dziwnie się na mnie patrzą kiedy idę i śpiewam co mi w słuchawkach leci, albo kiedy zimą idę i mam na głowie...czapkę! I dobra, przyznaję się bez bicia, wygląda ona jak skalp barana, ale historii noszono już na głowach dziwniejsze rzeczy. Nie chcę tu wyjść na onanistę, ale może mi trochę zazdroszczą tego, że przemogłem się i noszę czapkę, którą oni może by i chcieli, ale nie założą, bo wiąże ich forma. Przecież stateczny człowiek po nawet tej magicznej czterdziestce nie może już zrobić nic głupiego, bo jest stateczny i po czterdziestce i mu nie wypada. [tutaj kończy się pierwsza część notki]
Byłem dziś, kiedy to piszę, czy parę dni przed tym jak to czytacie na ślubie mojego bliskiego przyjaciela, ceremonia była piękna, wszystko było bardzo pięknie ładnie, ale jako, że z naukami kościoła Katolickiego, to stojąc w ławce miałem trochę czasu na przemyślenia i tak się złożyło, że były to przemyślenia na temat tej notki, ponieważ chciałem do niej wrócić jeszcze zanim poszedłem na ślub, stąd kiedy doświadczyłem czegoś bardzo wyrazistego w formie jak ślub nie mogłem nie zacząć się zastanawiać nad tym wszystkim. I kiedy jeszcze-narzeczeni siedzieli przed ołtarzem, a kapłan pytał ich o to, czy sami niepodlegle podjęli decyzję o ślubie odpowiadali "chcemy", to po pierwsze dziwnym mi się wydało, że odpowiadali każde za oboje, czyli i jeszcze-narzeczona odpowiadała "chcemy", za chwilę później jeszcze-narzeczony odpowiadał na po raz drugi postawione to samo pytanie "chcemy", zamiast oboje odpowiadać, albo tylko za siebie i wtedy uzasadnione są dwa pytania, albo niech oboje odpowiadają naraz, wtedy uzasadniona staje się forma liczby mnogiej. Ale wracając do poprzedniej myśli, to uznałem, że byłby to świetny moment za zabawę w pomidora, nie uważacie? Wyobraźcie sobie taki dialog:
Ksiądz: Czy dobrowolnie i bez żadnego przymusu chcecie zawrzeć związek małżeński?
Panna młoda:Chcemy
Pan młody:Pomidor
Pewno trochę zbiłoby, to wszystkich z tropu. A, jeszcze przed tymi pytaniami, ksiądz powiedział, że narzeczeni chcą nam coś powiedzieć. I byłem święcie przekonany, że wstaną, wezmą mikrofony do rąk i z pełną powagą powiedzą "lubię placki", a potem wyjdą z kościoła jak gdyby nigdy nic. Ale nic takiego się nie stało. Formie stało się za dość. Czym właściwie dla mnie jest forma? Bo to może być taka do ciasta, może być forma muzyczna, albo taneczna. Korzystając z dostępnej mi wiedzy socjologicznej mogę się pokusić o jakąś pełniejszą definicję niż z te oparte na gdzieś zasłyszanych nie zawsze nawet wyraźnie przeze mnie zaznaczanych myślach filozoficznych. Korzystając z teorii Charlesa Cooleya i stworzonego przez niego pojęcia "oczekiwań sytuacyjnych", czyli wyciągniętego w przyszłość stereotypu. Wiemy, że dane wydarzenia z reguły przebiegają w określony sposób, więc tego po nich oczekujemy i jesteśmy mocno zmieszani kiedy nagle coś się zmienia. Zaś Erving Goffman, twórca bardzo ciekawej teorii dramaturgicznej, której wycinkiem, czy uszczegółowieniem jest rytualizm interakcyjny właśnie w tym rytualizmie interakcyjnym definiuje rytuał, jako czynności mające dla wykonujących je, szczególne znaczenie, wykonywane są one często w specjalnym miejscu, czasie, czasem przy udziale ważnej osoby. Lub tłumacząc to dokładnie tak jak on to opisał w swojej książce "Rytuał interakcyjny", jest to czasowe wejście w bardzo specyficzną rolę społeczną. Czym jest rola społeczna? Każdym statusem, który można przypisać danej osobie, od mężczyzny, przez rodzica, brata, syna, aż po urzędnika, dyrektora, czy blogera. Łącząc te dwie definicje, można stworzyć ich syntezę. I tak też zrobię, czyli forma jest dla mnie krótkotrwałym przyjęciem określonej roli społecznej i postępowaniem zgodnie z nią dla nie wprowadzania niepokoju. Gombrowicz powiedziałby, że jest to przyjęcie określonej gęby.
Tyle już napisałem i żadnej konkluzji. Jako libertarianin mogę wygłosić swoje zdanie, że im mniej narzuconej z zewnątrz formy, tym lepiej. Ale jest to tylko i wyłącznie moje zdanie, którego będę bronił całym swoim jestestwem jednocześnie zdając sobie sprawę z możliwości tego, że bronię trudnej pozycji, oraz że każdy człowiek ma na każdy temat inne zdanie, ale tutaj wchodzimy już w fenomenologię. I te przemyślenia o formie mogą być trochę upolitycznione, by przekształcić je w rozmyślania o tym czy lepiej jest kiedy jednostka ma wolność niezdefiniowaną żadnymi prawami więc teoretycznie wolno jej również naruszać integralność innych osób, czy lepszym modelem jest wolność obwarowana prawami i przywilejami, gdzie wyraźnie wiadomo co komu wolno, a czego nie. Ale może nie uwnzioślajmy tak tej notki, to tylko blog. Wróćmy do poziomu międzyludzkiego, definiowania sytuacji na potrzeby chwili i tego co się wiąże z jej nie przestrzeganiem. Sytuację definiują wszystkie jednostki w niej udział biorące, dobrowolnie, choć nie zawsze są świadome tego jak wiele od każdej jednej pojedynczej zależy. W razie nagłego nie przestrzegania ustalonych zasad wobec wyłamującej się jednostki stosowane są różne wymiary ostracyzmu. Goffman pisał też, że kiedy jednostka sama zauważy "utratę twarzy" przez siebie, chce zapaść się pod ziemię, by po powrocie magicznie cofnąć się w świadomości ludzi do momentu przed popełnionym faux pas. Mimo, że sytuacje zbiorami są sobie podobne, czyli na przykład wszystkie śluby w danej wersji przebiegają podobnie, to w szczegółach są dopracowywane przez jednostki w trakcie trwania samego jednego konkretnego ślubu, ponieważ wszystko jest fenomenem. Forma jest też zatem możliwe, że czymś co porządkuje fenomeny. Tworzy w tym natłoku indywidualnych wrażeń jakieś... stereotypy? Tym zajmę się w następnej notce.


https://www.facebook.com/pages/Lord-Tytus-Mandarynka/449225425101644

poniedziałek, 12 października 2015

O miłości i punkcie widzenia.

"Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę"

W tych dwóch wersach dobrze wszystkim znanej piosenki Perfectu zawierają się dwie zupełnie różne koncepcje miłości. Z jakich przyczyn i w jakim celu zapalniczka ma kochać coś, co ją wyniszcza? To się nazywa toksyczna miłość i jako takie nie powinno mieć miejsca. Sucha studnia faktycznie może kochać wodę, bo to jej nie wyniszcza. Wiem, że i jedno i drugie jest na pierwszy rzut oka takim samym związkiem, opartym na celowości i nadawaniu drugiemu przez pierwsze sensu istnienia, bo woda może istnieć bez studni, ogień bez zapalniczki też, ale sucha studnia jest zasypywana, lub pogłębiana, a pusta zapalniczka wyrzucana, lub na powrót napełniana. Takim związkiem są te zjawiska jedynie pobieżnie, bo jak się im przyjrzeć bliżej to zapalniczka powinna kochać ropę, albo studnia nie sucha powinna kochać wiadro, bo tak jak płomień zapalniczkę, tak wiadro opróżnia studnię z wody. Chodzi o stosunek dwóch podmiotów we wzajemnej relacji. Albo jeden daje więcej niż może, a drugi nie ma dość jak płomień i zapalniczka, albo jedno koi drugie i nadaje mu treść jak woda studni. Gdzie równocześnie to drugie potrafi to przyjąć i nie niszczyć drugiego.

Teraz uwaga, zrobiłem ten odstęp nie bez powodu. Chcę się do czegoś przyznać.
Bardzo chciałbym jakoś wpływać na ten Naród, ale jednocześnie jako ktoś kto ceni sobie wolność jednostki i jej powiązaną z wolnością niepodległość nie mam prawa nakłaniać do swoich poglądów. Bardzo długo męczył mnie ten problem, aż wreszcie doszedłem do wniosku, że jeśli będę faktycznie żył wedle głoszonych przez siebie zasad to będzie to właściwa forma. Ludzie będą mieli po prostu przykład kogoś kto już tak żyje, co da im jakieś doświadczenie przed tym jak tych zasad doświadczą na sobie samych. Jak to się ma do tych dwóch koncepcji miłości zapytacie?
Otóż tak, że idąc za tą myślą, metafora płomienia wydaje się być lepsza ponieważ wspomaga płomień i go wyzwala, zaś studnia wodę więzi w cembrowinie. Pomija się tylko fakt, że Zapalniczka na tym wszystkim traci, a studnia zyskuje zaś woda wychodzi mniej więcej na zero. Ale tak właściwie co się kryje pod terminami zapalniczki, ognia, studni, wody i miłości?
Miłość jest stanem, czym jest według mnie stan, wyjaśniam w poprzedniej notce, nie zacytuję, ponieważ nie lubię wyrywać z kontekstu. Zapalniczka jest tutaj osobą tego specyficznego sortu, który to nie musząc się wyróżniać niczym niezwykłym potrafi albo rozpalić w jakiś sposób swoje najbliższe otoczenie, albo jedną konkretną osobę. Wiem, że to wyjaśnieniem.
Znacie tę sytuację, kiedy rozglądacie się po pełnej ludzi sali, gdzie są osoby płci tej samej co Zapalniczka, prezentujący urodę większą od niej, lub mniejszą. Zakładamy, że w pomieszczeniu jest rozkład normalny wszystkich cech, czyli najwięcej jest przeciętnych. A jednak mimo, że są w pomieszczeniu osoby obiektywnie ładniejsze to jednak ignorujemy je, całą naszą uwagę poświęcając Zapalniczce? Albo wy też macie tego jednego znajomego podczas spotkań, z którym wpadają wam do głowy najlepsze pomysły?
To są właśnie Zapalniczki. To czy taka się faktycznie wypala, czy nie, to już inna sprawa, bo nie musi tak koniecznie być(odsyłam do notki pt:"O woli słów kilka").
Kim w takim razie jest Płomień? Jest osobą, która, tak jak według Terry'ego Pratchetta "Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi.", tak Płomienie potrzebują innych ludzi, żeby błyszczeć przed nimi, daje i z tego dawania bierze siebie. Kim jest zatem studnia? Studnią będzie człowiek, który sam z siebie nie wiele daje, nie wiele sobą prezentuje, ale potrafi być niesamowicie oddany drugiej osobie. Zaś na koniec woda, jest to osoba, która nadaje treść Studni. Wiem, że większość tej typologii nie wiele mówi, ale te typy po pierwsze nie są Weberowskimi typami idealnymi, czyli woda nie jest jedynie wodą, ale może być częściowo nie tylko studnią, ale nawet i ogniem. Swoją drogą zauważyłem, że woda i ogień w tej typologii są sobie podobne. Obie potrzebują kogoś do pełni egzystencji. Jedynym typem, który wydaje mi się, że może egzystować samodzielnie, jest Zapalniczka, ponieważ przyciąganie przez nią uwagi nie jest dla niej ważne.
Tworząc takie typologie czuję się źle, bo wydaje mi się, że antagonizuję, ale jeszcze raz zaznaczam, że te typy przeplatają się między sobą.

https://www.facebook.com/pages/LordTytusMandarynka/449225425101644