środa, 14 grudnia 2016

Byłem na prapremierze Łotra 1.

Jedliście kiedyś kotleta mielonego (w Krakowie sznycla) z kilku porcji mięsa, które przeleżało trochę w lodówce? Jeśli nie, to wybierzcie się na ten film. Wyjdzie może troszkę drożej, ale nudności nie będą się utrzymywać tak długo. Po tak odważnym stwierdzeniu zapewne pojawi się kilka głosów pytających o podstawy, aż tak drastycznego sądu z mojej strony. Już podaję podstawy. Na film nie szedłem z jakimiś oczekiwaniami, jednak i tak dałem radę się zawieść. Po pierwsze głównych bohaterów jest oczywiście para, oczywiście z początku się nie cierpią, oczywiście pod koniec filmu się lubią, a nawet zakochują, szkoda jednak, że zaraz później najpewniej giną. Kolejnym kawałkiem mięsa domieszanym na prędce do tych mielonych, jest postać komiczna, w postaci niezdarnego robota, przeprogramowanego z imperialnego droida. Oczywiście bohaterowie mają momentami więcej szczęścia niż rozumu, oczywiście po drodze wokół głównej dwójki okręca się grupa osób, z których każda będzie ważna dla powodzenia głównego celu, oczywiście każde z nich się poświęci dla sukcesu. Sztampa, sztampa, sztampa, sztampa. Wybitnie niesmaczne. Nawet "Dom Pani Peregrine" nie był tak bardzo oparty na sztampach. Nie mogę sobie przypomnieć innego filmu, który byłby taką kalką.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/

sobota, 15 października 2016

Moje wrażenia po seansie "Osobliwego domu Pani Peregrine". - X-meni w Narnii

Byłem dziś w kinie na seansie nowego filmu Tima Burtona pod powyższym tytułem. O filmie przed wejściem na salę słyszałem, że jest przeciętny, lub mierny, jednak nie przejmowałem się tym, ponieważ uwielbiam filmy tego reżysera. Nie wdając się zbytnio w fabułę myślę, że podtytuł tej notki jest wystarczającym jej opisem. Nie na tym chcę się z resztą skupić. Chcę raczej przedstawić tutaj swoją interpretację tego filmu. Otóż wydaje mi się, iż ta ekranizacja została ujęta w taki sposób, aby podkreślić, że nawet ten jeden puzel, który nie chce za żadną cenę pasować do reszty układanki mimo, że jest ostatnim potrzebnym do dopełnienia obrazka. Jest to swego rodzaju apoteoza odszczepieństwa, wciąż jednak w formie ładnej baśni o walce dobra ze złem. Bo bycie tym jednym, który do niczego nie pasuje daje wiele możliwości, wszystko zależy od tego jak się to wykorzysta.
Mogę powiedzieć na swoim przykładzie, bo nigdy nie czułem, że gdzieś całkowicie pasuję, zawsze się czułem gdzieś z boku, z resztą wciąż tak jest. I czasem dopadają mnie myśli, że po co na tym Świecie(ponoć najlepszym ze wszystkich #Wolter) ktoś taki jak ja, który nie posiada zbyt wielu czysto praktycznych zdolności i raczej zmieni się to bardzo w toku życia. Ten film pokazuje, że każdy ma gdzieś swoją niszę i miejsce, w którym się spełni. I jak zawsze, że współpraca międzyludzka jest korzystna. Więc, jest dla nas nadzieja. Trzeba tylko znaleźć swoją pętlę.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

piątek, 2 września 2016

Wrażenia z otwartej bety Battlefield 1

Nie będzie tu nic o technikaliach, ani o samej rozgrywce. Więc o czym w takim razie? O grze jako takiej. Rozróżnienie między grą, a rozgrywką, jest jak między stojącym człowiekiem, a jego życiem rozumianym jako ciąg zdarzeń. Człowiek jest bytem, jego życie procesem, stąd można się odnieść, że będę mówił o bycie. W filozofii nauka o bycie to ontologia, trudne słowo.

Od czego by tu zacząć? Może od tego, że gra tej klasy osadzona w realiach Wielkiej Wojny, jest jak źdźbło siana w stogu igieł. Niezwykle rzadka. I gra jest naprawdę dobrze zrobiona. Przyjemny jest system biletów wojennych, za które wykupujemy jedną z kilku dostępnych wraz z przechodzeniem na kolejne poziomy, broni. Nawet fajnie działa to na immersję. To co jest według mnie złe, to pierwsza mapa i jak na razie jedyna dostępna mapa. Otóż jest to fragment pustyni Synaj, gdzie wcielamy się w rolę żołnierza albo brytyjskiego, albo jeszcze wtedy istniejącego Imperium Osmańskiego, które później stało się Turcją. Ta mapa bardzo służy dynamicznej rozgrywce, walce małych grup żołnierzy. Miałem po cichu nadzieję, że pierwszą mapą będzie Verdun, albo Somma, coś prostszego w designie, bardziej znanego. Oczywiście nie ma nic złego w rzucaniu światła na mniej znane fragmenty wojny, ale może lepiej wziąć się bezpieczniej, a lepiej do roboty. Ja przy mojej dość znikomej wiedzy historycznej widzę kilka wyjątkowo kłujących w oczy niedociągnięć. Nie chcę tutaj pluć jadem, ale chyba tego nie uniknę, bo liczyłem, że ta gra będzie fajnym nośnikiem sprawdzonej, merytorycznej wiedzy. I trochę tak jest, jak choćby w przypadku kawalerii. Karabinek kawaleryjski jest absolutnie poprawny, słyszałem gdzieś jakieś przekazy, że dało się go przeładować jedną ręką, jednak druga broń jaką jazda konno daje nam do dyspozycji czyli szabla jest niedociągnięta. Ponieważ w grze jest nam dawana do dyspozycji lekka szabla kawaleryjska wz. 1796, a podczas Wojny-która-miała-skończyć-wojny używany był miecz kawaleryjski(czasem nazywany ze względu na rękojeść i jednosieczność głowni szablą) wz. 1912, albo trochę wcześniejszy, bliźniaczo podobny, wz.1908. Nawet pod koniec wojny, kiedy istniały już pistolety maszynowe Bergmann MP18, jednak do końca wojny wyprodukowano ich jedynie 10 000, zamówionych 50 000. I używały go jedynie Państwa Centralne, czyli Osmanie, czy Niemcy, ale nie Brytyjczycy. Oczywiście jest szansa na zdobycie broni wroga, jednak ze względu na specyfikę amunicji, jaką było 9mm Parabellum, ciężko było używać zamiennie swojej, ponieważ brytyjska amunicja pistoletowa była o ponad 2mm szersza. Broń samopowtarzalna również jest zbyt hojnie jak na tamte czasy rozdawana. W armii brytyjskiej panowała doktryna celnego strzelania, zaś inne armie nie używały tej broni na szeroką skalę, gdyż była to po prostu stosunkowo nowa technologia. Więc armie nie zdążyłyby przestawić swoich żołnierzy na to uzbrojenie.

Chyba wolałbym stać po kolana w błocie w okopie pod Sommą, ale czuć znój i trud tamtych czasów zamiast bohaterskich czynów jakich dokonywałem w pojedynkę, albo małą grupą, jednocześnie wiedząc, że wszystko jest takie jak wtedy. Immersja byłaby pełniejsza, przynajmniej dla mnie. Z resztą Somma również mogłaby być spektakularna. Albo chociaż spektakularnie brutalna przez ogrom potyczek wręcz na łopatki o zaostrzonych krawędziach, pałki okopowe, noże, karabiny z bagnetami i pistolety. Może kampania będzie bardziej obfitować w tego typu scenariusze. Wtedy też bardziej skłaniałbym się zakupieniu tej gry, teraz mocno się waham.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

wtorek, 16 sierpnia 2016

Pisany vlog o samotności, i udawaniu.

Spotkało mnie ostatnio kilka sytuacji, które wywołały we mnie takie czy inne myśli, którymi chciałbym się podzielić.
Zacznę od tych sytuacji. Szedłem z dziewczyną od lekarza. Nic nadzwyczajnego, każdemu się zdarza. Na przejściu dla pieszych złapała nas starsza pani, z prośbą, żeby ją przeprowadzić przez ulicę. Znów. Klasyk. Zdarza się każdemu. Przeprowadziliśmy panią przez jezdnię, a ona spytała, czy możemy ją jeszcze kawałek podprowadzić, bo równie mocno naznaczony piętnem czasu jak tak ta Pani. Ja w tym momencie dostałem telefon z uczelni, moja dziewczyna podjęła starszą panią za rękę i szliśmy we trójkę. Przez cały czas słyszałem kątem ucha jak ta Pani o czymś opowiada. Skończyłem rozmawiać akurat kiedy dotarliśmy pod klatkę, w której mieszka starsza Pani. Pożegnaliśmy ją i poszliśmy w swoją stronę. I zaczęliśmy rozmawiać, o co chodziło z tym telefonem, i co ważniejsze, że od tej pani biło straszliwe osamotnienie. Nie samotność, która jest wyborem jednostki, a osamotnienie. Porzucenie, zapomnienie. Przynajmniej tak te dwa pojęcia definiował prof. Tadeusz Gadacz. Można oczywiście z osamotnienia uczynić samotność. Po prostu pogodzić się z tym stanem, w jakim się znalazło i szukać w nim jedności z samym sobą przez pasje i rozmyślania. Człowiek jest mimo otoczenia się ludźmi w dużej mierze samotny. Kiedy kładzie się spać, kiedy idzie ze słuchawkami na uszach. Kiedy stoi na przejściu dla pieszych. To są te małe momenty, które umożliwiają człowiekowi zatopienie się w samym sobie i poznanie się. Wcześniej myślałem, że się znam, zanim zacząłem myśleć o sobie, kim jestem, jak reaguję w danych sytuacjach, czy co jest dla mnie ważne. To wszystko dzięki temu, że z osamotnienia uczyniłem samotność.

Druga rzecz, która ostatnio wydarzyła się w moim życiu, to spostrzeżenie robotnika przy remoncie fasady jednej z kamienic. I stał w oddaleniu od całej reszty ludzi pracujących przy tym remoncie. I mierzył szerokość wykutego otworu. Nie mogę powiedzieć, że stał w osamotnieniu, albo w samotności. Stał obok. I mimo, że wszyscy patrzyli w zupełnie inne miejsce, przez dłuższą chwilę w dość dużym skupieniu obserwował co zmierzył. Dopiero potem zrobił kilka kroków do reszty pracowników i kogoś z administracji budynku, bo w garniturze się kiepsko nosi worki z cementem. I tak złapała mnie myśl. Czy on udawał, że robi coś ważnego, żeby wyglądało dobrze przed administracją, czy nagle ten pomiar stracił na znaczeniu, a on nie chciał tego przyjąć do wiadomości, a może postanowił, że jak zaczął, to chce też skończyć. Ludzie czasem się tak zamykają w jednej danej czynności nie ważne, czy ma ona jeszcze sens, czy nie. To dziwne. Może to druga strona wsłuchania się w siebie i takiej podświadomej samotności?

Nagle, z dwóch absolutnie różnych sytuacji udało mi się wyciągnąć jakiś związek. I jest to nawet ogarnięty związek. Wracając do samotności, czy może raczej osamotnienia, to dopiero wyciągnięte do świadomości zaczyna nam doskwierać, i wymagać ujarzmienia. Stąd ludzie często to ignorują. Bo siedzi głęboko i nie sprawia problemu. Jako podsumowanie wrzucę po prostu ten tekst. Mówi za siebie wystarczająco jasno.

Herbert Zbigniew

Pan Cogito a perła

Czasem przypomina sobie Pan Cogito, nie bez wzruszenia, młodzieńczy swój marsz ku doskonałości, owe juwenilne per aspera ad astra. Otóż zdarzyło mu się pewnego razu, gdy spieszył na wykłady, że wpadł mu do buta mały kamyk. Umiejscowił się złośliwie między żywym ciałem a skarpetką. Rozsądek nakazywał pozbyć się intruza, ale zasada amor fati – przeciwnie, znoszenie go. Wybrał drugie, heroiczne rozwiązanie.
Z początku wyglądało to niegroźnie, po prostu doskwieranie i nic więcej, ale po jakimś czasie w polu świadomości pojawiła się pięta, i to w momencie, kiedy młody Cogito mozolnie chwytał myśl profesora rozwijającego temat pojęcia idei u Platona. Pięta rosła, nabrzmiewała, pulsowała, z bladoróżowej stawała się purpurowa jak zachodzące słońce, wypierała z głowy nie tylko ideę Platona, ale wszystkie inne idee.
Wieczorem przed udaniem się na spoczynek wysypał ze skarpetki obce ciało. Było to małe, zimne, żółte ziarenko piasku. Pięta była przeciwnie duża, gorąca i ciemna od bólu.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

wtorek, 5 lipca 2016

Pisany vlog po różnych wydarzeniach

Ostatnio zdarzyło mi się wyjątkowo nieprzyjemne przejście(żart jak najbardziej zamierzony) przez krakowskie Błonia. Szedłem z repliką broni białej, ponieważ trenuję posługiwanie się takową. Podczas przekraczania tej połaci zieleni w środku miasta zwróciłem uwagę psa, Rottweilera. Miał na pysku gumowy kaganiec, faktycznie wyglądał jak taka metalowa kratownica na pysku, ale był z gumy, lub twardego plastiku. Kiedy byłem mały sznaucer miniaturka mnie ugryzł i od tego momentu mam swoistą fobię wobec obcych psów. Wracając do sytuacji sprzed kilku dni, właściciele co prawda tego rottweilera zawołali, ale nie zwracali uwagi nawet na to, czy pies ich posłuchał i wykonuje polecenie, więc tylko zawołali go, po czym odwrócili się i poszli. Ja stałem jak wryty, bo cały czas górę nade mną brałem jak ośmioletni świeżo po ugryzieniu przez "Cerbera na miarę moich możliwości", poprosiłem właścicieli psa, żeby go wzięli, bo się boję... I w tym momencie od razu sprawa przeszła do trzeciego szeregu. Ot tak. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, czy wyjątkowo nerwowego krewnego Midasa. Bo otóż Pan Psa(PP) powiedział, że ON nie czuje się bezpiecznie w obliczu trzymanej przeze mnie treningowej, choć wciąż stalowej, broni białej. Nie wykazywałem żadnych oznak agresji,nie wygrażałem mu bronią, jak ją trzymałem dla niesienia, tak wciąż w ten sam sposób spoczywała w mojej dłoni. Im bardziej pan z psem się oddalał, tym bardziej mi wygrażał, że powinienem się leczyć, że jestem chory i on tu jest ciemiężony. Mówił większość z tego będąc już daleko ode mnie i odchodząc będąc zwróconym plecami. To była łyżka dziegciu. Na szczęście, miód miał dopiero nadejść. Pierwszą porcję dostałem po tym jak przytrzymałem drzwi w knajpie jakiemuś obcokrajowcowi. Podziękował mi wychodząc na zewnątrz lokalu z rękami zajętymi obiadem i napojem. Zjadłem, wychodzę z lokalu, on wciąż siedzi w ogródku lokalu, kiedy go mijałem jeszcze raz mi podziękował. Życzyłem mu miłego pobytu i poszedłem dalej. Niby absolutnie nic, ale takie momenty są niezwykle ważne w życiu. Pokazują, że świat nie jest tak zły jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Znowu mam wyjątkowo coachowski ton. Ale niech mi ktoś powie, że nie lubi kiedy jest się dla niego miłym. Prosta psychologia, chyba że jest się jak Syfon z "Ferdydurki" Gombrowicza, który w cierpieniu odnajdywał przyjemność, ale to był taki romantyczny wyjątek. Druga sytuacja, która również była niewymownie miła wydarzyła się na moim wydziale. Otóż pani prodziekan w związku z masą papierkologii przy obronach, warunkach nie miała czasu czegokolwiek zjeść, kilku studentów postanowiło kupić jej obiad w pobliskim chińczyku, i jeszcze poprosili mnie, żebym jej to anonimowo podsunął, co z niemałą przyjemnością zrobiłem. Zawsze przyjemnie jest robić coś miłego.

Tak właśnie spostrzegłem, że te dwie ostatnie sytuacje pokazują dwie strony tej samej monety jaką są zachowania uznawane za miłe. Dwie strony ponieważ, raz byłem stroną bierną, a raz czynną i jako takie należy je rozpatrywać. Tylko na jakich płaszczyznach? Może by ugryźć ten temat od strony psychologicznej? Jedyne co mi przychodzi na myśl, to zasada wzajemności. Czyli wymieniania podobnych sygnałów i jeśli pierwszym będzie sygnał pozytywny, to kolejne też takie będą. I na odwrót. Czy płynie z tego jakiś morał? Co dajesz to dostaniesz. Choć w tym wypadku to też nauka.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

sobota, 11 czerwca 2016

O studiach, wykładowcach i studiowaniu. A także o ludziach ogólnie.

Mam sesję... Więc zamiast uczyć się, siedzę i piszę coraz to lepsze, w mojej opinii przynajmniej, notki. I kolejny temat, który mi wpadł do głowy to moje studia właśnie. Bo to z jednej strony jest proces zdobywania wiedzy, rozwijania się intelektualnego człowieka. A z drugiej jednak jest to ciąg relacji studentów między sobą, oraz studentów z wykładowcami. Jest to też proces przekazywania wiedzy przez wykładowców. I jak to wygląda od ich strony?

Rzadko patrzymy na rzeczy z perspektywy tej drugiej osoby. Drugiego końca patyczka, bo każdy ma dwa końce. W najbliższym spojrzeniu, bo potem się okazuje, że każdy koniec rozgałęzia się na milion patyczków.
Wracając.
Spojrzenie z perspektywy drugiej osoby jest jednym z najbardziej otwierających doświadczeń jakie zdarzyło mi się przeżyć i przeżywać wciąż, bo cały czas staram się patrzeć też od drugiej strony. Można wtedy odkryć, że wcale nie jesteśmy tak bardzo różni, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Chcecie przykładów? Proszę. Dowód nr 1.

I my i wykładowcy udowadniamy jak wiele można zrobić w przeciągu nocy. Ale o ile studenci przyznają się do tego i wręcz czynią z tego pewne osiągnięcie, o tyle wykładowcy cały czas twierdzą, że "Oczywiście, że umiemy zarządzać czasem, jesteśmy poważnymi wykładowcami akademickimi"... Ta, jasne. A ja potrafię zrobić jajka na miękko. Nigdy mi nie wyszły. Czasem tylko białko wychodzi przez skorupkę, która nagle postanowi pęknąć w połowie gotowania. Nigdy tego nie zrozumiem, a żaden z magicznych sposobów nie działa.
To mały dowód? O, wy małej wiary. Już podaję kolejny. Ja osobiście zawsze byłem postrzegany za osobnika dość obok wszystkich innych ludzi i grup. Ale tak jak też inni, Ci bardziej społeczni, lubię spędzać czas wśród ludzi, tylko siedzę na tyle daleko, że nie czujesz kebaba, którego zjadłem w przerwie między jednym piwem, a drugim. Bardziej przekonani? Mam nadzieję, bo nie mam siły myśleć nad kolejnymi przykładami, nie są one też w tym wszystkim najważniejsze, ponieważ trochę odciągają od głównej myśli przewodniej. Ostatnio czytałem o tym u mojego ulubionego, dawno już nie wpisywanego w tagi, Immanuela Kanta.

Napisałem, że studiowanie jest sposobem na rozwój intelektualny dla studenta. Może ma to też taki efekt dla wykładającego dane zagadnienie? Czasem student wyjdzie z wyjątkowo ciekawą obserwacją, albo błyskotliwą syntezą dwóch pozornie przeciwstawnych sobie poglądów. Wtedy wykładowca musi choćby na chwilę dogonić myślami studenta i może nawet pójść krok dalej, więc tym razem student musi gonić. I mogą tak skakać o te dwa kroczki bardzo długo, albo krótko. W zależności od ich inteligencji i wiedzy. Tak samo przy rozmowie ze znajomymi. Choć tu jeszcze dochodzi do głosu pierwiastek relacji, czy przyjaźni. Jeśli ktoś kogoś wyprzedzi, a druga osoba nie będzie już miała jak dogonić, może to wywołać frustrację i w drugiej osobie wzbudzić poczucie tak naprawdę absolutnie nie uzasadnionej niższości, bo co z tego, że ktoś nie dał rady w tym intelektualnym berku na podwórku tego jednego zagadnienia? Są pola gdzie role by się odwróciły, choć ważnym jest próbować możliwie długo tę zabawę w berka uprawiać.

Ludzie często starają się pokazać, że są od kogoś lepsi. Tutaj zaczyna się patyczek nazwany konfliktem między kultem jednostki, a kolektywizmem, ale to zostawmy na kiedy indziej.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

niedziela, 5 czerwca 2016

Długość ma znaczenie?

Jak się okazuje, jednak tak. Ale nie w kwestii z jaką najczęściej się wiąże ten zwrot. Otóż spotkałem się z opinią, że notka na blogu powyżej czterech tysięcy znaków, jest już za długa i przestaje być w związku z tym ciekawa. Dla mnie to trochę dziwne, ale jak wszystko, tak i to spróbuję zrozumieć. Co powoduje człowiekiem, że nagle w pewnym momencie wykonywania danej czynności nagle traci nią zainteresowanie. "To jest dokładnie tak jak dlaczego miłość się wypala." - pewno powie część z was. Ale przecież związek jest pewnym stanem. Jest czymś trwającym o wiele więcej czasu niż przeczytanie nawet i dziesięciu tysięcy znaków. Jeśli też jestem na tyle uprzejmy, że zacząłem czytać czyjeś słowa, to też powinienem mu pozwolić dokończyć wygłaszać swoją opinię. Tak z czystej ludzkiej uprzejmości powinienem, czyż nie?

Co może powodować to, że czynność jaką jest czytanie została zrównana z procesem, którym jest. Wiem, że obie te rzeczy są do siebie dość podobne, a jedyne co je różni to czas w jakim trwają. Z jednej strony jedyne, ale też różni je aż czas w jakim trwają. Chyba o to się rozbija cała sprawa. Coś takiego się stało, że człowiek przestał być w stanie skupiać na dłużej swoją uwagę. To jak taki człowiek czyta książkę? Czyta pół strony na raz? Czyta wydania kieszonkowe? Czy może nie czytają?

Problem długości nie dotyka jedynie długości całych tekstów, ale również pojedynczych zdań. Ponoć moje są za długie. Może źle je składam? Zawsze wydawało mi się, że zdania wielokrotnie złożone nie są niczym złym, bo przecież każdy je przerabiał w szkole, więc nie powinny stanowić dla nas, Polaków wielkich problemów. Staram się też tymi zdaniami oddać mój tok wypowiedzi słownych Wydaje mi się to właściwym, żeby jeśli mnie ktoś spotka, nie zdziwił się, że nagle używam zdań wielokrotnie złożonych.

Używam ich z kilku powodów. Po pierwsze, bo mogę i nikt mi tego nie zabroni. Po drugie, bo są dla mnie jedną z części mniej lub bardziej jasnego i wyraźnego konstruktu jakim jest "czysta i ładna polszczyzna". Poprawnej polszczyzny również chciałbym zostać orędownikiem, ale nie czuję się w tej materii kompetentny. A po trzecie są dla mnie też pewnym wyzwaniem, i to jeszcze takiego typu, który sprawia mi przyjemność.

Wracając do przyczyn rozmycia uwagi. Wydaje mi się, że rewolucja teleinformacyjna jaka nastąpiła na początku XXIw. jest tutaj również winowajcą. Ponieważ nagle pojawiło się bardzo wiele źródeł informacji, gdzie ze wszystkich chcemy czerpać, ale nie mamy możliwości, więc tak tylko zanurzamy dłoń tuż pod powierzchnią i już moczymy ją w kolejnym z dostępnych nam źródeł informacji. Ale jaki to ma sens, że przeczyta się na dwóch, przypuśćmy, że nawet i przeciwstawnych portalach o tym samym wydarzeniu, jeśli oba źródła podają też nie pełne artykuły, a okrojone do nawet i kilkuset znaków notki. Niewiele się z czegoś takiego dowiem. Zdaję sobie również sprawę z tego, że żyjemy aktualnie w globalnej wiosce, że mogę z równą łatwością porozmawiać z sąsiadem zza płotu, jak i z legendarną "ciotką z USA" i pewno z obiema tymi osobami będę rozmawiał o sprawach absolutnie bez znaczenia. Bo na nic głębszego nie ma czasu, bo to za długie.

piątek, 3 czerwca 2016

O grach, ambicjach, zmianach w świecie.

Znacie te momenty podczas grania w sieci, zwłaszcza podczas rozgrywek gdzie wygrać może tylko jedna drużyna? Mecz był wyrównany, lub jednostronny, ale często znajdzie się ktoś kto już w trakcie hejtuje, albo używa mowy nienawiści(ich definicje podaję w poprzednich notkach), w których to pisze wszystkie błędy, które popełniliśmy, mimo, że często po prostu nie mogliśmy przewidzieć, że jest jeszcze jeden przeciwnik tuż za załomem i nasza samotna pogoń za uciekającym osłabionym wrogiem skazana jest na porażkę i będzie to to jedno zagranie, które zadecyduje o waszej przegranej. Co powoduje, że ktoś do wyniku rozgrywki przywiązuje taką wagę? Zaczęło mnie to zastanawiać, pod wpływem kilku zasłyszanych wypowiedzi gdzie ktoś obok mnie zadał to pytanie. I wydaje mi się, że znam odpowiedź.

Otóż trzeba zobaczyć i uznać pojawienie się nowej klasy, czy kategorii sław. Twórcy internetowi. Pod tym pojęciem rozumiem wszystkich, którzy zarabiają na treściach umieszczanych w internecie. Młodzi ludzie, w tym również i ja widzą tych twórców, którzy zarabiają pieniądze pozwalające im żyć na jakimś poziomie materialnym, na robieniu rzeczy, które dla wielu są przyjemnością. Vide granie w gry wideo.

Po dołożeniu do tego e-sportu i wielu ludzi, którzy mogą być wzorem dla kogoś kto gra, łańcuch akcji i reakcji się dopełnia. Użyjmy tutaj za przykład Jarosława "Pashę" Jarząbkowskiego, który jest zawodowym graczem aktualnie bardzo popularnej gry Counter - Strike: Global Offensive. Gra w zawodowej drużynie VirtusPro, jest patrząc po tym co udostępnia na swojej tablicy, absolutnie normalnym człowiekiem. Ma córkę i żonę, psa, a także dach nad głową. Po za graniem dużo ćwiczy na siłowni, co w pewien sposób przeczy stereotypowi gracza, jako otyłego, pryszczatego okularnika, ponieważ Pasha, jest wysokim dobrze zbudowanym, dbającym o siebie mężczyzną. Wydaje mi się również, że za jego przykładem pewna grupa młodych ludzi po za szkoleniem się w taktykach rozgrywania poszczególnych map, zaczęli również właśnie ćwiczyć na siłowniach. Temat wymagałby badań choćby na poziomie wywiadów jakościowych, by sprawdzić czy moje przemyślenia i tezy mają pokrycie w rzeczywistości.

Jednak popularność zajęć fizycznych wśród twórców internetowych, każe się zastanowić nad możliwością istnienia takowego związku i nieświadomego renesansu antycznej koncepcji kalokagatii, czyli połączenia rozwoju fizycznego z rozwojem duchowym, czyli również intelektualnym. Intelektualny rozwój środowiska twórców nie jest zaznaczany w parze z rozwojem fizycznym. Mam tutaj na myśli, że jeden twórca udostępnia zdjęcia z siłowni, towarzyskiego grania w piłkę nożną na pobliskim boisku, zaś inny będzie raczej się chwalił przeczytaną książką, lub obejrzanym filmem. W takim razie dlaczego odwołuję się do ideału Kalokagatii? Otóż dlatego, że w trochę innych kategoriach, ale ten rozwój idzie w parze. Mam tutaj na myśli w dużej mierze rozwój etyczny twórców objawiający się w braniu udziału w akcjach charytatywnych. Trochę wionie to odruchem Pawłowa, w ten sposób, że podejmowanie udziału w akcjach charytatywnych warunkuje częstsze branie przez niego udziału w tego typu przedsięwzięciach w przyszłości.

Spróbujmy pobawić się w prognozy, przy założeniu, że moje luźne obserwacje mają znaczące pokrycie w rzeczywistości. Do czego może doprowadzić sytuacja, w której pewna część młodych ludzi będzie chciała pójść w ślady Pashy i jemu podobnych. Uda się niewielu, ponieważ drużyny e-sportowe wymagają jak każda drużyna sportowa, sponsora, ligi, miejsca treningów, wyposażenia. Nie ma jeszcze ligi A i B w zawodowym e-sporcie. To bardzo ogranicza ilość zawodników poszczególnych drużyn. Nie ma też w tym rezerwowych". To może doprowadzić w przyszłości do frustracji poszczególnych jednostek. Jeśli w ogóle moje tezy o tym, że ludzie tak bardzo się starają, bo sami chcą stać się zawodnikami e-sportu są prawdziwe. Zaś co do teraźniejszych obserwowalnych efektów tego zjawiska mamy jedynie kilka osób w drużynie, które musimy wyciszyć na czacie.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

czwartek, 4 lutego 2016

Dlaczego nie umiem pisać o polityce.

Dlaczego nie potrafię? Otóż z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, dlatego, że jest to coś z jednej strony niezwykle osobistego, a z drugiej publicznego, bo przecież dotyczy nas wszystkich i każdego z osobna. Jest to taka dziwna oddalona bliskość, trochę jak między rozdzielonymi przyjaciółmi. Drugim powodem mojego politycznego milczenia jest wyjątkowo niski poziom debaty politycznej, ludzie się po prostu przekrzykują i obrażają. Bo nie mają argumentów merytorycznych. Albo przynajmniej nie chcą ich używać, więc przekrzykują się na mównicy, a kiedy wszyscy obserwatorzy już znudzeni, lub zniesmaczeni odchodzą, to wtedy odbywa się głosowanie. I tak to się w Polsce już od jakiegoś czasu toczy. Nie wiem jak długiego, przynajmniej odkąd jakkolwiek interesuję się polityką. Ludzie również nie debatują dla wymiany poglądów, ale są przeświadczeni o swojej mocy sprawczej w tej materii i jeden drugiemu chce udowodnić, że ma rację i powinno się postępować zgodnie z jego zdaniem, aby nie tylko kraj, ale i świat były lepszym miejscem. A przecież jedyne co jednostka może zrobić, to iść na wybory, przynajmniej przy tym ustroju, w którym żyjemy. Ta sprawa wydaje mi się istnieć w trzech wymiarach. Dla łatwości wypiszę je poniżej:

Celowość "zmiany systemu od wewnątrz", czy to faktycznie jest zawsze to samo?
Czy warto w takim razie chodzić na wybory?
Kto ma prawo narzekać po wyborach?

Zacznę od pochylenia się nad pierwszym punktem. Czyli czy faktycznie zawsze wybieramy to samo zło? Wszystkie znane mi teorie mówiące o władzy i konfliktach, twierdzą iż chodzi o redystrybucję władzy. Mówi o tym Marks, mówi o tym Pareto i Kuntz, o ile dobrze pamiętam ostatnio nazwisko. Zawsze chodzi o to, żeby w ten czy inny sposób Ci z dołu, zepchnęli pod siebie tych, którzy aktualnie tam siedzą. I na tym teoria się kończy. Wydaje mi się, że każda taka grupa powinna chcieć się utrzymać możliwie długo, a nie tylko jedną kadencję. Ale tutaj wchodzi psychologia i powody, dla których dana jednostka w ogóle wchodzi w politykę. Możliwym też jest, że jednostka zmienia motywy już w trakcie bycia w układzie politycznym. Wracając zaś do samego pytania, to szczerze mówiąc absolutnie nie wiem. Każda grupa niby powinna chcieć się utrzymać maksymalnie długo, a nie tylko jedną kadencję więc powinna występować konkurencja... I występuje, ale w jakimś pokręconym, makabrycznym wydaniu. Może gorszy polityk zawsze będzie wypierał lepszego polityka? Pozostaje nam oczywiście problem definicji dobrego i złego polityka. A także tego, że ten układ jest dość sztywny, bo ograniczony konstytucją i prawem więc grupa nie może w pełni rozwinąć swojej pomysłowości. Co ma oczywiście swoje dobre i złe strony, jak wszystko.

Teraz czy warto chodzić w takim razie na wybory? Sama idea wyborów jest jak najbardziej słuszna. Osobiście jestem za modelem demokracji możliwie bezpośredniej, bo jeśli mam swoje poglądy, to chciałbym, żeby były one realizowane. Chciałbym jedynie, żeby sama władza była kompetentna i konsekwentna.

I najważniejsze dla wszystkich zostawiłem sobie na koniec. Kto ma prawo narzekać po wyborach? Otóż... Wydaje mi się, że narzekać może każdy, który jest z jakiegoś powodu niezadowolony. Nie ważne, czy głosował na zwycięzców, czy przegranych, czy w ogóle nie głosował. Dlaczego ktoś, kto głosował na zwycięzców może narzekać? Otóż dlatego, że "jego" partia nagle mogła zmienić politykę i jest z tego zwrotu niezadowolony, bo czuje się oszukany. Ktoś kto głosował na partię, która znalazła się w opozycji, również może, bo przecież jego partia jest w opozycji. Najciężej mi bronić tych, którzy nie głosowali, ponieważ jeśli w żaden sposób nie próbowali niczego zmienić, ani utrzymać "status quo", to czemu w ogóle zabierają głos? Chyba, że po prostu żadna z partii nie pokrywa się z ich poglądami. Tak też może niestety być.

Wracając zaś do meritum sprawy, czyli dlaczego nie potrafię pisać o polityce, to po prostu wymyśliłem sobie kiedyś, że nie chcę nikomu narzucać poglądów, co w tak delikatnej sprawie jest dość łatwe nawet do przypadkowego zrobienia, raczej wolę reprezentować pewne poglądy i być przykładem dla nich, żeby w ten sposób pokazywać ich wartość nie zaś gadaniną nie ważne jak mocno podpartą dowodami, jednak są to tylko słowa, za którymi czasem ciężko stanąć, nawet samemu ich głosicielowi. Dlatego ja osobiście trzymam się tylko takich zasad, których faktycznie mogę dotrzymać zawsze i wszędzie, i które nie powodują nikomu szkody, to pozwala mi być zadowolonym z siebie jako jednostki.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Pisany vlog numer któryś z kolei.

Znów podziało się wiele w moim życiu kilka rzeczy, które niby nic nie znaczy, a jednak czuję że wywarły na mnie wpływ. Pierwszą z nich jest pogawędka ze starszą Panią na przystanku, czekając na coś co zabierze do cywilizacji. Rozmowa absolutnie nie toczyła się na jakieś niezwykłe tematy. Ot, pogoda, staż mieszkania na wsi, Pani opowiadała na o swoich wnukach i synu. Mój środek lokomocji pojawił się pierwszy na przystanku, więc pożegnałem się z Panią, ona mi zaś odparła, że było jej niezmiernie miło i teraz rzadko spotyka się młodego człowiek, który ma siłę i chęć ot tak pogawędzić stojąc na przystanku. A przecież to nie było wiele.
Wokalistka zespołu "The Dresden Dolls", Amanda Palmer pracowała kiedyś jako mim i wyjątkową wartość mają dla niej od tamtego czasu losowe akty bliskości i miłego zachowania(aż chce się napisać miłości, tłumacząc angielskie "kindness") między nią i kiedyś przechodniami, a aktualnie fanami na koncertach. Zaczęło się to wręczeniem jej przez fana przed koncertem biletu dziesięciodolarowego z jednoczesnym wyznaniem, że wypalił jej płytę od kolegi, ale nie chciał się dokładać korporacji, a tylko jej. Jest to przytoczone przeze mnie w bardzo wielkim skrócie, pełna wersja jest jej przemówieniem na TEDzie pod tytułem: "The Art of asking", jest dostępny również z polskimi napisami.
Byłem na dniach na MeetYt4 w Krakowie. Niby jest to coś podobnego, a jednak zasadniczo odmiennego. Aż chce się przywołać teorię poznania Immanuela Kanta, który twierdził, iż człowiek poznaje przedmioty zmysłami, zaś w jego umyśle tkwią wyobrażenia o rzeczach, te zaś mogą być bardzo różne od poznawanego fenomenu. Ponieważ liczyłem na to, że uda mi się poznać ludzi, których oglądam, którym poświęcam czas, bo zdali mi się być fajnymi ludźmi i mając możliwość, chciałbym zobaczyć, czy ten ideał sięgnie bruku, czy jednak pozostanie w chmurach. Dakannowi udało się uchronić ten fortepian od roztrzaskania się o grunt. Ale on zawsze był wyjątkowo szczery w swoim byciu przed publicznością. Zawsze był dość mocno ironiczny i szczery, czy mówiąc ładniej sardoniczny więc nie wiele było do obrony, bo skoro dał się poznać w internecie jako taki ironista, gdzie o wiele dokładniej można pilnować wizerunku, to czemu w prawdziwym życiu miałby być inny? Chciałem napisać lepszy, ale tak właściwie co jest złego w jego jestestwie? Spotkałem również Macieja Dąbrowskiego, czyli popularnego "Człowieka Wargę", z kanału "Z Dupy", z nim niestety zamieniłem jedynie kilka słów na temat muzyki Iron Maiden, bo byłem w bluzie tegoż zespołu, jego stoisko było tak obstawione, że to był jedyny czas jaki mi poświęcił, po za kilkoma sekundami na wspólne zdjęcie, które gdzieś spoczywa w pamięci telefonu, jednak nie na tym mi zależało, a właśnie na poznaniu człowieka, na oglądaniu filmów którego spędzam czas. I tak mogę się czuć wyróżniony, ponieważ w ogóle zamienił ze mną kilka słów. Spotkałem jeszcze Kolegę Ignacego, od którego wziąłem autograf i liczyłem na choćby chwilę rozmowy, ale obsiadł go tłum i nie było jak. Tak właściwie to tyle. Może jeszcze trochę myśli o sławie, ale one już wszystkie są zawarte w notce o sławie, notka pod tytułem:"Problemy sławy w dobie cyfryzacji". Miało być pięknie-ładnie, a wyszło nic szczególnego. Mogło być gorzej, ale Dakann uratował dzień. Ostatnią małą sprawą o wielkim wpływie jest zwyczajne pudełko suchych pasteli, które dała mi moja dziewczyna. Zrobiłem tym jedynie kilka wyjątkowo małych i miernych rysunków, jednak mimo ich mierności wyglądają całkiem przyjemnie dla oka. Chciałbym więcej nimi rysować, ale trochę nie mam czasu. To znowu nie są jakieś niesamowite rzeczy, ale kiedy człowiek zacznie znajdować wartość w nawet takich drobiazgach jego życie mocno się odmienia. A przynajmniej moje się odmieniło.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/