wtorek, 5 lipca 2016

Pisany vlog po różnych wydarzeniach

Ostatnio zdarzyło mi się wyjątkowo nieprzyjemne przejście(żart jak najbardziej zamierzony) przez krakowskie Błonia. Szedłem z repliką broni białej, ponieważ trenuję posługiwanie się takową. Podczas przekraczania tej połaci zieleni w środku miasta zwróciłem uwagę psa, Rottweilera. Miał na pysku gumowy kaganiec, faktycznie wyglądał jak taka metalowa kratownica na pysku, ale był z gumy, lub twardego plastiku. Kiedy byłem mały sznaucer miniaturka mnie ugryzł i od tego momentu mam swoistą fobię wobec obcych psów. Wracając do sytuacji sprzed kilku dni, właściciele co prawda tego rottweilera zawołali, ale nie zwracali uwagi nawet na to, czy pies ich posłuchał i wykonuje polecenie, więc tylko zawołali go, po czym odwrócili się i poszli. Ja stałem jak wryty, bo cały czas górę nade mną brałem jak ośmioletni świeżo po ugryzieniu przez "Cerbera na miarę moich możliwości", poprosiłem właścicieli psa, żeby go wzięli, bo się boję... I w tym momencie od razu sprawa przeszła do trzeciego szeregu. Ot tak. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, czy wyjątkowo nerwowego krewnego Midasa. Bo otóż Pan Psa(PP) powiedział, że ON nie czuje się bezpiecznie w obliczu trzymanej przeze mnie treningowej, choć wciąż stalowej, broni białej. Nie wykazywałem żadnych oznak agresji,nie wygrażałem mu bronią, jak ją trzymałem dla niesienia, tak wciąż w ten sam sposób spoczywała w mojej dłoni. Im bardziej pan z psem się oddalał, tym bardziej mi wygrażał, że powinienem się leczyć, że jestem chory i on tu jest ciemiężony. Mówił większość z tego będąc już daleko ode mnie i odchodząc będąc zwróconym plecami. To była łyżka dziegciu. Na szczęście, miód miał dopiero nadejść. Pierwszą porcję dostałem po tym jak przytrzymałem drzwi w knajpie jakiemuś obcokrajowcowi. Podziękował mi wychodząc na zewnątrz lokalu z rękami zajętymi obiadem i napojem. Zjadłem, wychodzę z lokalu, on wciąż siedzi w ogródku lokalu, kiedy go mijałem jeszcze raz mi podziękował. Życzyłem mu miłego pobytu i poszedłem dalej. Niby absolutnie nic, ale takie momenty są niezwykle ważne w życiu. Pokazują, że świat nie jest tak zły jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Znowu mam wyjątkowo coachowski ton. Ale niech mi ktoś powie, że nie lubi kiedy jest się dla niego miłym. Prosta psychologia, chyba że jest się jak Syfon z "Ferdydurki" Gombrowicza, który w cierpieniu odnajdywał przyjemność, ale to był taki romantyczny wyjątek. Druga sytuacja, która również była niewymownie miła wydarzyła się na moim wydziale. Otóż pani prodziekan w związku z masą papierkologii przy obronach, warunkach nie miała czasu czegokolwiek zjeść, kilku studentów postanowiło kupić jej obiad w pobliskim chińczyku, i jeszcze poprosili mnie, żebym jej to anonimowo podsunął, co z niemałą przyjemnością zrobiłem. Zawsze przyjemnie jest robić coś miłego.

Tak właśnie spostrzegłem, że te dwie ostatnie sytuacje pokazują dwie strony tej samej monety jaką są zachowania uznawane za miłe. Dwie strony ponieważ, raz byłem stroną bierną, a raz czynną i jako takie należy je rozpatrywać. Tylko na jakich płaszczyznach? Może by ugryźć ten temat od strony psychologicznej? Jedyne co mi przychodzi na myśl, to zasada wzajemności. Czyli wymieniania podobnych sygnałów i jeśli pierwszym będzie sygnał pozytywny, to kolejne też takie będą. I na odwrót. Czy płynie z tego jakiś morał? Co dajesz to dostaniesz. Choć w tym wypadku to też nauka.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz