wtorek, 11 października 2011

Zaciekawiła mnie pewna grupa na FB.

Nazwa tej grupy to "Jak będzie chujowo, to się najebiemy i będzie zajebiście".
I w kontekście notki tej, a także tekstu Korpiklaanów http://i1.ryjbuk.pl/9a534842bfe8c6b032ac7e4219bc1a85b4b9e73d/zachlewaj-sie1-jpg
Czy naprawdę tak konieczny dla wszystkiego jest alkohol? Czy nie można już się spotkać ze znajomymi na kawie, dla miłej rozmowy, wymiany poglądów? Czy jedynym modelem spędzania wolnego czasu młodych ludzi(jak na ironię i ja się do nich zaliczam) jest spicie się jak messerschmidt? Swoją drogą tytuł "Messer" jest używany w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa, ale także i w "Imieniu Róży" Eco. Oznacza zapewne coś w stylu "Pan". A Schmidt to jedno z częstszych nazwisk niemieckich. Więc to określenie wzięło się jeszcze z czasów, przynajmniej tak myślę, że przedwojennych, teraz jak wszystko, zostało zwulgaryzowane. Co kieruje ludźmi, którzy się schlewają do urwania filmu? Chyba, będę musiał kiedyś to zrobić, ale się ciutkę tego boję. Że ludzie się nie boją, że ktoś nagra filmik z ich urwania filmu, albo ktoś go wykorzysta seksualnie? To jest chyba symptom zpsychopacenia społeczeństwa. Obniżony poziom strachu. I nie mówcie, że człowiek po alkoholu się przestaje kontrolować, bo ja, chyba że jestem wyjątkiem, doskonale wiem kiedy mam dość i trzeba coś zjeść i otrzeźwieć. Nadal tego wszystkiego nie rozumiem. I znowu ta banda rozwrzeszczanych finów przychodzi z pomocą:
"From evening to morning Od wieczora do rana
And morning and evening I od rana do wieczora
I wanna drink Chcę pić
Something stronger than a man Coś mocniejszego ode mnie
From evening to morning Od wieczora do rana
And morning and evening I od rana do wieczora
I wanna drink Chcę pić
'cause that's what I am bo tym jestem
Beer, beer Piwa, piwa
I want beer Chcę piwa
From beer I get really drunk Od piwa robię się mocno pijany
Beer, beer Piwa, piwa
I need more beer Potrzebuję więcej piwa
So much I pass out Tak dużo, żebym zazgonował
For beer I'm working Dla piwa pracuję
For beer I'm fighting Dla piwa walczę

For beer I'll do Dla piwa zrobię
Whatever I have to Cokolwiek będę musiał
When drunk I'm talking Po pijaku mówię,
When drunk I'm joking Po pijaku żartuję
When drunk I can be as I've Po pijaku mogę być kim
Always wanted to be" Zawsze chciałem być.

Tłumaczenie robione na szybko, wręcz w biegu, ale chyba jasno pokazuje o co chodzi w tekście. Czyżby ludziom faktycznie tak brakowało odwagi, że muszą się upić, żeby ją mieć? Równie dobrze mogą to robić, bo wtedy są traktowani jak szaleńcy, wszystko im wolno. Nikt nie traktuje ich poważnie i mogą robić co chcą, co zostanie tylko skwitowane tekstem typu "Aleś się wczoraj schlał". Mówiąc szczerze smutnym jest, że żeby zerwać z wszechogarniającą formą trzeba być pijanym, albo nie ma się odwagi zrobić tego na trzeźwo, bo wtedy wyjdzie się na debila. O formie w następnej notce.

środa, 17 sierpnia 2011

Esej jeszcze z liceum.

Przepisany w niezmienionej formie, podoba mi się, dlatego trafia w eter.
"Musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia". Cytat ten zaczerpnięty z "Trenu Fortynbrasa" Z. Herberta, który odwołuje się do "Hamleta" W. Szekspira jest wypowiedzią Fortynbrasa, który objął władzę w Danii po, masowej śmierci Duńskiej rodziny królewskiej. Mówi o odczuwanej od dawna chęci szczerej rozmowy z Hamletem, o tym jaki będzie pogrzeb księcia. Prosty i żołnierski, bo tylko na takim znał się Fortynbras. Osobiście opis tego pogrzebu przywodzi mi na myśl pogrzeb Żelaznego Marszałka. Może format skojarzenia trochę za duży, ale taki już mam tok myślenia wielkoformatowy. Wzrostem bardzo nie grzeszę, a nie ma ludzi świętych i nigdy na dobrą sprawę nie było. Bo czy święty Jerzy musiał zabijać tego smoka? Nie mógł tej przerośniętej przez wieki jaszczurki postraszyć ogniem? Wiem, że to tylko metafora, ale po co być radykałem i mieć nie mówię, nie obiektywny, bo nikt nie jest totalnie obiektywny, komuś obiektywnemu odo bezstronności wybuchłaby głowa, ale mało subiektywny już byłby możliwy. Jedyny według mojej skromnej wiedzy hagiograficznej był św. Franciszek, ponieważ był najbardziej w tym nieludzkim kościele katolickim doby średniowiecza ludzki. Jak i jego zakonnicy, nie to co Psy Pańskiej, z niepotwierdzonych o niewiarygodnych powodów posyłających Bogu ducha winnych ludzi na grill. I jeśli rzeczywiście byli BOGU ducha winni, to nie mogli mu tego ducha oddać w normalnym tempie, tylko z pokutą dopisaną do rozkładu dnia? In media res, zaś Herbert linijkę niżej jako uzasadnienie podaje idealizm Hamleta, jednak w tekście "Wilk i owieczka" ostatnią linijkę tworzą słowa "Nie poświęcajcie się dla morału". Czyli swego rodzaju idei, co spowodowało taką zmianę kursu, w którym płynął okręt poezji Herberta ze spokojnego i racjonalnego podejście "Wilka i owieczki" na "Królestwo bez kresu i miasto popiołów". Tego nigdy się nie dowiemy. Podsumowując Herbert mógł pisać w domyśle trochę o sobie cały "Tren Fortynbrasa", nie tylko wers, który posłużył ze tezę. I chyba niestety ma rację.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Nad pewnym cytatem zastanowienie. Kolejne z kolei.

"Dawniej trzeba było być sławnym, aby móc pozwolić sobie na skandal. Dziś trzeba skandalu, by zyskać sławę."-Maurice Chevalier. Przyjrzyjmy się w pierw autorowi cytatu. Urodzony w 1888 . Postrzelony w trakcie pierwszej wojny światowej, odznaczony Krzyżem Wojennym, uznany za jeńca wojennego. Przenosi się do Hollywood, zdobywa sławę, gra z gwiazdami jeszcze w 1909 z Mistinguettą, kobietą, której nogi zostały ubezpieczone na pół miliona franków. Waluta Szwajcarii już wtedy była w cenie. Podczas drugiej wojny światowej popiera Pétaina, szefa Rządu kolaboracyjnego, to chyba był ten Vichy, zawsze mi się myliły. Tak czy siak, popieranie rządu marionetkowego powołanego przez Nazistów i późniejsze występy na imprezach środowisk komunistycznych, było chyba skandalem, który raczej nie zniszczył jego kariery, skoro jego słowa mają taki, a nie inny wydźwięk. Podpisał Apel Sztokholmski, apel o zakazie używania(?[Źródło nie podaje dokładnie]) broni atomowej, cel szczytny, ale było to podpisywane głównie przez środowiska komunistyczne i było to uwerturą do zimnej wojny. In media res. Przez jego popieranie Pétaina i środowisk komunizujących po wojnie chyba panował wokół jego osoby pewien ferment, który i tak najpewniej nie zniszczył kariery, nadal był popularny we Francji. Po pewnym czasie poglądy człowieka przestają grać rolę, a zaczyna się liczyć klasa i styl. Jemu go nie brakowało.

niedziela, 24 lipca 2011

Nad pewnym cytatem zastanowienie.

"Prawda w oczy kole, wiec, ja już kłamstwa wolę." Wyczytałem to gdzieś w internecie. Nie wiem, więc kto to powiedział. Przechodząc już do jakiegoś konkretu, prawda boli, to fakt. Ale czy ma sens okłamywanie siebie i (czasami) całego swojego otoczenia? Według mnie nie ma, choć jest sytuacja, w której jeszcze do niedawna wolałbym siedzieć po uszy w kłamstwie, którego co prawda byłbym świadomy, ale uszczęśliwiłoby mnie, nie szkodząc drugiej stroni, a o które błagałbym Disy by nigdy się nie skończyło...Ostatnio popularnym hasłem jest Housowe "Everybody lies". Osobiście nie zgadam się z tym hasłem(aforyzmem przez szacunek dla Stanisława Jerzego Leca tego nie nazwę), nie każdy kłamie. Są ludzie, którzy mówią prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, od jakiegoś czasu staram się zaliczać do nich. Nie jest to takie trudne. Po pierwszych paru razach kiedy powie się prawdę, prawdę mówiąc mówienie prawdy wchodzi w nawyk i nie jest to takie strasznie trudne, naprawdę. Zaś in media res, to jedyne co mogę powiedzieć to to, że "najstraszniejsza prawda jest lepsza, niż najpiękniejsze kłamstwo", bo jest.

sobota, 16 lipca 2011

Różne rzeczy chodzą mi teraz po głowie.

Głównie fragmenty piosenek, z powodu przepalonej karty dźwiękowej. I tak mi zaczęła "Vodka" Korpiklaanów chodzić po głowie, zacząłem się przez nią zastanawiać, czemu część ludzi inteligentnych przecież czasem już, w mojej skromnej opinii, nie pije, a po prostu chleje, do wysprzęglenia, czy też inaczej mówiąc "do urwania filmu". Tekst utworu daje pewne punkty zaczepienia, dlaczego tak może się dziać.

"Vodka, you're feeling stronger
Vodka, no more feeling bad
Vodka, your eyes are shining
Vodka, you are the real MAN
Vodka, wipes away your tears
Vodka, removes your fears
Vodka, everyone is gorgeous
Vodka, yeah vodka

[Chorus:]
Drinking is good for you, soon you are unconstrained
Drinking is good for you, here comes the womanizer
Drinking is good for you, not anymore lonesome
Drinking is good for you, and you will feel awesome"(dalsza część tekstu opowiada o przysiędze dla czystości wódki)
Poprawa samopoczucia, zerwanie z Gombrowiczowską "pupą", czy też "gębą". Zerwanie z konwenansami inaczej mówiąc, zwiększenie śmiałości wobec kobiet. I to jestem w stanie zrozumieć, samemu czasem wychylę kieliszek, ale dlaczego ktoś się doprowadza do stanu, w którym nie wie czy przy muszli klozetowej klękać, czy na niej siadać. Może zabawa w "retrospekcję" jest ciekawa, sklecanie całej nocy z urywków wspomnień, zdjęć, może filmików nagranych komórką. Taka zabawa w "małego detektywa", to może być ciekawe, ale nie uważam, żeby doprowadzenie się do stanu "dewastacji", było warte zastanawiania się, czy to na pewno cała noc została zrekonstruowana. Może też po prostu ludzie nie wiedzą co innego można robić w grupie, bo nie umieją ze sobą rozmawiać o wszystkim i zejście na jakiś bardziej inteligentny, czy glebocielesny(ciekawe, czy ktoś wymyśli jakie słowo tu jest), nie ma możliwości zaistnienia, a jeśli w takiej grupce pojawi się ktoś, kto może jakimś bocznym torem ten temat wprowadzić zostaje uznany za...szaleńca, tudzież wariata. Źródło powiedziało, że jeśli ktoś pije do wysprzęglenia, to raczej dlatego, że ma jakiś problem i taki "reset" podobno pomaga, nie sprawdzałem. Bardzo pasujące wydają mi się tutaj słowa Charlesa Bukowskiego:
"Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć.
Kiedy wydarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić.
A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz, żeby coś się działo."
Niektórzy uznają tego człowieka za kogoś wielkiego. Za wielkiego uznajemy kogoś, kto z własnej ułomności jaką jest ostateczne upodlenie się uczynił źródło zarobkowania. Na to przypomina mi się tylko cytat z Herberta, z dokumentu, który krąży gdzieś po Yt pod tytułem "Obywatel-poeta". Przytaczam z pamięci. "Jaki ze mnie autorytet moralny? Autorytetem nie może być ktoś, kto pije i pali. Palić przestałem, ale wciąż zdarza mi się napić." Zachęcam do obejrzenia całego dokumentu(pocięty na parę części na yt). Herbert, chyba prezentuje tu drugą skrajność-całkowitą abstynencję. Ale równie dobrze, może być, że ja nadintepretuję jego słowa i miał na myśli wypitą podczas jednej nocy(z reguły pija się w nocy, jakbyśmy się czegoś wstydzili) równowartość pół litra wysoko procentowego alkoholu na głowę(nie mam tu na myśli spirytusu, a wódkę, oraz inne alkohole o mocy~40% alc.). Jedyne co pozostaje mi do napisania na zakończenie, to to, że chyba nigdy nie zrozumiem tych ludzi, ale nie przestaję próbować, choć tylko w taki sposób.

sobota, 11 czerwca 2011

Sonisphere 2010

Ale był rozpierdol! Co prawda support jak dla mnie był trochę jak druhny na ślubie, brzydkie, by na pewno nie przyćmiły panny młodej, ale mówiąc szczerze nawet filharmonicy berlińscy nie byliby w stanie przyćmić tej Pary. Killing Joke, okazało się być strasznym sucharem, a mówi to ktoś kogo nazywają mjr. Sucharski. Devin Townsent project był dziwny, ale jak dla mnie słaby. Volbeat zagrał naprawdę zajebiście, dwa bisy zagrali, kiedy zaczęli wrzeszczeć o trzeci po prostu zeszli ze sceny, bo nie mieli już czasu. Mastodon zagrał lepiej niż Volbeat. Tym magicznym sposobem doszliśmy do... MOTORHEAD'A. Nie wiem jaka była konkretnie setlista ich występu, ale liczy się, że zagrali zajebiście, udało mi się doryć w pogo do drugiego szeregu od barierek, widać też było, że Ace of Spades jest dla nich wielkim standardem, który nie do końca lubią, bo grali go po łebkach lekko, ale i tak był zajebisty. UP THE IRONS! Maideni rozjebali cały stadion. Oprawa była wspaniale przygotowana, a zespół w znakomitej kondycji. Jedyne co nie dopisało przy ich występie, to debile z Golden Circle. Maideni niby zeszli ze sceny, a tak naprawdę mieli zagrać "Run to the hills" wnioskując z setlisty z innych koncertów Iron Maiden na tegorocznym Sonispherze. Tak czy siak niby zeszli ze sceny, co już raz zrobili na wczorajszym koncercie, tuż przed "The number of the beast", a cały Golden Circle się rozszedł. To co mieli zrobić? Wygasili Telebeamy i puścili "Always look on the bright side of life". Ostatnie dwa koncerty, jednak były totalnym rozpierdolem, nie mogę się doczekać Korpiklaanów w październiku i kolejnych Maidenów.