środa, 14 grudnia 2016

Byłem na prapremierze Łotra 1.

Jedliście kiedyś kotleta mielonego (w Krakowie sznycla) z kilku porcji mięsa, które przeleżało trochę w lodówce? Jeśli nie, to wybierzcie się na ten film. Wyjdzie może troszkę drożej, ale nudności nie będą się utrzymywać tak długo. Po tak odważnym stwierdzeniu zapewne pojawi się kilka głosów pytających o podstawy, aż tak drastycznego sądu z mojej strony. Już podaję podstawy. Na film nie szedłem z jakimiś oczekiwaniami, jednak i tak dałem radę się zawieść. Po pierwsze głównych bohaterów jest oczywiście para, oczywiście z początku się nie cierpią, oczywiście pod koniec filmu się lubią, a nawet zakochują, szkoda jednak, że zaraz później najpewniej giną. Kolejnym kawałkiem mięsa domieszanym na prędce do tych mielonych, jest postać komiczna, w postaci niezdarnego robota, przeprogramowanego z imperialnego droida. Oczywiście bohaterowie mają momentami więcej szczęścia niż rozumu, oczywiście po drodze wokół głównej dwójki okręca się grupa osób, z których każda będzie ważna dla powodzenia głównego celu, oczywiście każde z nich się poświęci dla sukcesu. Sztampa, sztampa, sztampa, sztampa. Wybitnie niesmaczne. Nawet "Dom Pani Peregrine" nie był tak bardzo oparty na sztampach. Nie mogę sobie przypomnieć innego filmu, który byłby taką kalką.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/

1 komentarz:

  1. Sztampą jest gdy bohaterowie przeżywają. A tak w ogole to inkwizycja jedzie Ci na chatę Ty rebeliancki terrorysto zdrajco i dysydencie.

    OdpowiedzUsuń