poniedziałek, 25 września 2017

O wiedzy i jej postrzeganiu, czyli czy ludzie naprawdę chcą być głupi?

Od jakiegoś czasu spędza mi sen z powiek, pewna obserwacja i poczynione przeze mnie w związku z nią wnioski.

Zaobserwowałem, że ludzie z nieznanych mi przyczyn unikają wiedzy, mądrości. Nie mam tu oczywiście na myśli wszystkich ludzi zawsze. Niektórych czasami, a innych w pełnym wymiarze godzin. Nie wiem skąd się bierze taka awersja nie tylko do szkoły, ale i do samych przedmiotów, przyznam szczerze samemu byłem ze szkołą na bakier, lubiłem słuchać o prawach fizyki, związkach chemicznych, strefach klimatycznych, ale również przyjemność sprawiało mi analizowanie wierszy, czy debaty na lekcjach historii, czy wiedzy o społeczeństwie.
Zaś pewna część osób z mojej klasy zarówno licealnej, jak i gimnazjalnej, z jakichś powodów umyślnie nie tylko nie uważała na lekcjach, ale również nie uczyła się w domu.
Ja nie robiłem tylko tego drugiego. Ciężko było mi się skupić w domu. Tak jak Sartreowi nad morzem. Zastanawia mnie co takiego waży o takim niedbałym podejściu do nauki szkolnej, rozwoju intelektualnego. Obowiązkiem szkolnym tego nie nazwę, bo przechodziły te osoby z klasy do klasy i pojawiały się na ciut-więcej-niż-połowie lekcji, więc technicznie rzecz ujmując tę powinność wypełniały. Nie było to raczej z powodu braku własnego kąta do nauki, bo każda z tych osób posiadała własny pokój. Niedobory czasu też raczej nie były przyczyną, bo wystarczyło przestać robić to wszystko co odciągało ich od nauki. Filmy, wypady ze znajomymi, nadmierne imprezowanie. Może źle reagowali na przymuszanie do nauki w szkole podstawowej, a czując w gimnazjum, czy liceum trochę wolności momentalnie uciekali się do hedonizmu?
Może kiedyś na polu nauki odnieśli pasmo porażek, z których żadne z nich później się nie podniosło? A może się uczyli, ale nie odnosiło to efektów, bo nie wiedzieli jak się uczyć? Też nigdy nie umiałem się uczyć, stąd uważałem na lekcji, żeby nie musieć tego robić. Nie wymagam od nich niczego, bo zauważam pewną różnicę między prostactwem, a prostotą i nie uważam, żeby było cokolwiek złego, czy uwłaczającego, w prostocie. Jedynie się zastanawiam nad tym wszystkim. Może kwestia jest w tym, że "byli nauczeni" na daną lekcję, ale nie umieli jakoś przełożyć wiedzy z umysłu na papier, czy wypowiedź, bo dawało się z nimi normalnie porozmawiać i to nie tylko o tym najbardziej przyziemnym "Co u Ciebie", ale też dało się też na tyle na ile umie przeciętny licealista bez właściwej wiedzy, wpełznąć w filozofię.
Może to kwestia rodziców, którzy chcą, żeby ich dziecko się rozwijało, ale kiedy widzą, że może się rozwinąć ponad nich, zaczynają je ściskać, żeby czasem nie musieli sami czegoś przeczytać. A bardzo ważne jest to, że myślimy w języku. Używamy słów do formułowania myśli, im bardziej precyzyjnych terminów używamy w myślach i wypowiadanych zdaniach, tym bardziej unikamy nieporozumień. Nie szafuję wyroków, które wyjaśnienie jest najbardziej właściwe, bez głębszego wglądu w poszczególne przypadki. Nie chcę również szafować żadnymi rozwiązaniami, czy wyrokami, więc zakończę całą tyradę tutaj, po prostu opisując obserwację.

https://www.facebook.com/Lord-Tytus-Mandarynka-449225425101644/
https://www.youtube.com/user/LordTytusMandarynka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz