sobota, 9 marca 2013

O miłości słów kilka.

Jakoże, piszę o czymś, o czym mam mniej więcej takie samo pojęcie jak o fizyce kwantowej i skwa...kwarkach, to na dole macie zdjęcie, muru na ulicy Szpitalnej w Krakowie.



Motylki w brzuchu, bujanie w obłokach, stan wiecznego rozkojarzenia. Stan najbardziej sprzyjający kreacji i destrukcji. Czyż nie były nią powodowane Ogrody Semiramidy, czy Taj Mahal, o ile tak się zapisuje tę nazwę. Czy też nie było tym uczuciem spowodowane spalenie Rzymu przez Nerona. Tu najprostszym zdaje się być wniosek, że miłość do drugiej osoby buduje, a samolubna bo to siebie kochał Neron, niszczy. Jednak termin samolubna częściej odnosi się do związków dwojga ludzi, niż miłości kogoś do siebie samego. Częściej mówi się o kimś, takim, że jest zapatrzony w siebie, czy narcystyczny. Omijamy tu termin "kochać", "miłość". Sakralizujemy to uczucie, a przecież z miłości i to tej niby budującej, wzajemnej miłości między dwojgiem białych, heteroseksualnych ludzi wychodzą często największe bezeceństwa.Jest na, którymś z kanałów seria o parach, które najczęściej dla "przełamania łóżkowej rutyny" zabijają. Najczęściej, choć nie zawsze. Nie generalizujmy(a może nie uogólniajmy). Czasem jedno zmusza drugie, ale częściej jest tak, że obie połówki czerpią z tego jakąś satysfakcję. Kiedy pisałem o białej heteroseksualnej parze, zastosowałem uogólnienie(a, może generalizację?), bo zdarzały się i pary afroamerykańskie(już wiecie Drodzy Czytelnicy, kto nakręcił tę serię), a także latynoamerykańskie, a może latynoskie, nie wiem czy te terminy są wymienne, lub mieszane. Nie widziałem tam jednak, ani jednego przedstawiciela rasy "żółtej", czy też ludzi szeroko zwanych "arabami". Arabowie są raczej łączeni z biciem i molestowaniem w kręgu własnej rodziny, a rasa "żółta" jest pojęciem tak szerokim, że nie ma sensu szukać przyczyn w ramach tego zjawiska, przynajmniej na ograniczonym miejscu jakim jest przestrzeń tego bloga. Zwłaszcza przez kogoś takiego jak jego prowadzący. Mamy przecież Hindusów, Koreańczyków, Chińczyków, Mongołów, Japończyków. Nie jestem pewien, czy Hindusi też do rasy "żółtej". Słowotwórczo "miłość jak mi się zdaje pochodzi od czasownika "miłować", co chyba oznacza albo obdarzenie kogoś miłością, albo bycie miłym. Nie jestem językoznawcą, żeby podać pewne dane. Jeśli ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy się doszuka, z radością umieszczę sprostowanie, okraszone podziękowaniem i komentarzem. Nie pytajcie czemu sam tego nie zrobię. Nie o to chodzi. Angielskie słowo "love", według mojej wiedzy pochodzi od "wikińskiego"(czyli może to być tak zwane "Old Norse") terminu określającego waginę. Ale nie zagłębiajmy się w te językoznawstwa, nie jestem dla nich kompetentny. I znów nie pytajcie czemu się ich podjąłem w pierwszej kolejności. Miłość, jak ktoś mądrzejszy powiedział to codzienne zakochiwanie się, wciąż na nowo, wciąż w tej samej osobie. Jest w tym trochę prawdy, ale też nie tyle ile widział w niej autor wypowiedzi(Idealizm subiektywny). Otóż myślę sobie, że to wtedy by spowszedniało i straciłoby swój urok. I takie zakochanie, ma niewiele wspólnego z miłością. Zakochanie to"Uwielbiam jak płatki śniegu/krople deszczu* migoczą w Twoich włosach", miłość to "Załóż tę czapkę!". I jedno i drugie podejście ma swoje plusy i minusy. Skupię się na pozytywach, ponieważ ich obecność dla jednego podejścia jest minusem dla drugiego. I tak na plus dla podejścia "zakochanie" wychodzą:wrażliwość na piękno, delikatność, i okazanie jaką to ma się "artystyczną" jak to się mówi duszę. Za podejściem miłość przemawiają: troskliwość, opiekuńczość, pokazanie "męskiej stanowczości"(Ah to wykrzyknienie). Myślę sobie też, że skrajności są bardzo skrajne, niestabilne i niesprawiedliwe. I trzecia droga, jaką wymyśliłem, dlatego przypadku, to danie dziewczynie swojej czapki, jej się zrobi przykro, że nam głowa marznie/moknie* i będzie pamiętać o swojej. Zawsze jest jakaś trzecia droga. Tylko czasem trzeba złapać dystans i obejrzeć wszystko dokładnie.



*niepotrzebne skreślić

3 komentarze:

  1. Bardzo chciałabym przeczytać do końca, ale po prostu nie daję rady (tak jak resztę notek). Błagam Cię, zacznij zwracać uwagę na błędy stylistyczne, miejsca, w których stawiasz przecinek i akapity. To wszystko sprawia, że czyta się lepiej lub gorzej (albo wręcz nie da się czytać) i oprócz samej treści jest niezwykle ważne. Zagduję, że chaotyczne skakanie z tematu na temat jest Twoim "znakiem firmowym" czy jest może niezamierzone?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Anonimowy, po tym, że piszesz tutaj, wnoszę, że jesteś kimś spoza kręgu moich znajomych. Cieszy mnie to niezmiernie, że grono moich Drogich Czytelników się w jakiś sposób powiększa. Stylistykę ciężko będzie mi poprawić, bo moim zamiarem jest przeniesienie mówionego języka myśli, bez żadnych transliteracji, czy zmian, na bajty bloga. O interpunkcji słyszałem, już, że ją gwałcę. W tej odpowiedzi najpewniej także. Skakanie z tematu na temat, może stanie się tematem firmowym. A jak na razie jest po prostu wynikiem mojego procesu myślowego.

      Usuń
  2. Zobaczyłam nową notkę i mnie cofnęło. Nie, nie jestem w stanie czytać jej dziś. Ale wrócę.

    OdpowiedzUsuń